piątek, 9 grudnia 2011

Nadgorliwość

Bardzo mi sie podoba następujący dowcip: "Reżyser wybiera statystów do filmu spośród ustawionych w dwuszeregu kandydatów. Długo im sie przygląda, aż w końcu wskazuje trzech z nich: Ty, ty i ty! W tym momencie z drugiego szeregu wysuwa się niezauważony wcześniej przez reżysera kurdupel i zaczyna prosić: Panie reżyserze! I jeszcze ja! Ja też! Reżyser patrzy na niego ze zdziwieniem i oświadcza: Zgoda, ty też. Wy trzej i ty czwarty, wypierdalać!"

Podobne zdarzenia mają miejsce w polityce i gospodarce. W 2008 roku Słowacja wysunęła się przed szereg swoich sąsiadów (Polska, Czechy, Węgry) i przystąpiła do strefy euro. W warunkach kryzysu skutki okazały się opłakane. Stała się zdecydowanie najdroższym krajem w okolicy i w efekcie z "tygrysa Europy" przeistoczyła się w trapiony kilkunastoprocentowym bezrobociem kraj o zwijającej się gospodarce bez żadnych perspektyw na poprawę sytuacji.

Premier Donald Tusk do dzisiaj nie może odżałować, że Słowacy przed kryzysem zdążyli do euro, a on nie. Dlatego teraz wysuwa się przed szereg i kiedy strefa euro zamierza zobowiązać swoich członków do dyscypliny budżetowej pod groźbą dotkliwych kar, on krzyczy: "Pani reżyser Merkel! I jeszcze ja! Ja też!"

Jeśli Unia Europejska przyśle nam swoich audytorów, to bez wątpienia odkryją wywalony poza budżet Fundusz Drogowy i inne śmieci zamiecione pod dywan. Okaże się, że nasz deficyt budżetowy, to nie 3% PKB, tylko 7 lub 8%. Nie dość, że będziemy szybko musieli podnosić podatki i obcinać świadczenia socjalne, żeby zmieścić się w limicie, to jeszcze dowalą nam kilka miliardów euro kary. Jednak przewidzenie takiego biegu wydarzeń najwyraźniej przekracza możliwości percepcji premiera Tuska. On chce być gwiazdą jednego wieczoru w Brukseli. A potem choćby potop.

czwartek, 17 listopada 2011

Deja vu

Grecy to lenie i pasożyty, którzy zamiast zacisnąć pasa i wziąć się do solidnej roboty, wszczynają rozróby i chcą żyć na koszt innych narodów. Takie opinie można spotkać nie tylko w mediach, ale na wielu blogach i nawet w prywatnych rozmowach. Kiedy je słyszę, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że już kiedyś coś podobnego słyszałem. A jakże, jakieś 30 lat temu w NRD, Czechosłowacji, na Węgrzech i w Bułgarii. Tylko wówczas dotyczyły one Polaków. Obywatele tych tzw. demoludów nie pojmowali jeszcze, że system realnego socjalizmu właśnie zaczął definitywnie się rozpadać, a Polska jest tylko pierwszą kostką domina.

Podobne odczucia mam, gdy oglądam spontaniczną radość Włochów po upadku Berlusconiego. To wygląda podobnie, jak w Polsce w roku 1989, kiedy upadła komuna i władzę przejęła teoretycznie Solidarność, a praktycznie namiestnik namaszczony przez wielką światową finansjerę w osobie Leszka Balcerowicza. Włosi i Grecy jeszcze nie wiedzą, co ich czeka i dlatego cieszą się z objęcia sterów rządów przez Papademosa i Montiego. W rzeczywistości właśnie stracili resztki niepodległości, a w/w pomazańcy kapitału wyprują z nich bebechy, byle tylko zadowolić swoich mocodawców.

W Polsce Balcerowicz, Bielecki, Belka jeszcze czekają na bezpośrednie przejecie władzy. Na razie demokratycznie wybrany premier Donald Tusk rozpoczął długo oczekiwane reformy ekonomiczne od drastycznej podwyżki cen lekarstw i obcięcia ulg na dzieci przy jednoczesnym rozmnożeniu ministerstw i innych synekur dla partyjnej sitwy. Znowu deja vu? A jakże. Wszak już Jerzy Urban oznajmił Polakom wszem i wobec, że "rząd się wyżywi".

Rząd zawsze się wyżywi. Nie ważne, czy jest wybrany demokratycznie, czy nie. Klasa pasożytnicza nigdy dobrowolnie władzy i przywilejów nie odda. W 1980 roku Polacy rozpoczęli walkę o "równe żołądki", a w konsekwencji obalili zmurszały relikt, jakim był realny socjalizm. Dzisiaj tzw. oburzeni protestują na ulicach wielu miast świata też w gruncie rzeczy nie wiedząc, o co naprawdę walczą. A w rzeczywistości gra idzie o obalenie chwiejącego się w posadach systemu opartego na fasadowej demokracji, monopolu medialnym i dyktaturze wielkiego kapitału finansowego, na hipokryzji i niesprawiedliwości. Podobnie, jak realny socjalizm ten system jest oparty na zgniłych fundamentach i przez to nienaprawialny. Trzeba go obalić i na zgliszczach zbudować nowy, lepszy. Im prędzej, tym lepiej.

środa, 19 października 2011

Wściekła suka

Podczas wizyty w Trypolisie w czasie spotkania z libijskimi studentami sekretarz stanu USA pani Hillary Clinton stwierdziła, że "USA chciałyby, żeby Muammar Kaddafi został zabity". To już do tego doszło? Można publicznie wyrażać takie życzenia? O ile wiem, to publiczne podżeganie do zabójstwa jest przestępstwem, chyba także w USA. Kaddafi jest postacia kontrowersyjną. Jedni go nienawidzą, inni (Berlusconi) nie tak dawno całowali go po rękach. Jeżeli ktoś miałby jednak zadecydować o jego losie, to chyba tylko niezwisły sąd działajacy w imieniu narodu libijskiego, a nie podżegacze z drugiej półkuli.

Uzurpacja uprawnień Pana Boga przez administrację USA staje się coraz bardziej nachalna. Szczególnie w wydaniu Hillary Clinton. Jak niedawno ujawnił Wikileaks ta "dama" poleciła służbom specjalnym USA potajemne zbieranie odcisków palców od dyplomatów z całego świata pracujących lub czasowo przebywających w ONZ. Nie ma większych morderców i zbrodniarzy na tym świecie, niż kolejne administracje USA (w tym obecna z pokojowym noblistą na czele). Co roku dziesiątki lub setki tysięcy niewinnych ludzi giną na skutek zbrodniczych rozkazów wydawanych z Waszyngtonu. I te kanalie śmią jeszcze pouczać innych, kto ma zostać zabity?

Nasuwa sie też pytanie, czy obywatele USA upoważnili panią Clinton do składania takich deklaracji. Może przeprowadzono tam jakieś referendum w tej sprawie? Nic mi o tym nie wiadomo. Gdyby to jeszcze w imieniu USA występował Barack Obama wybrany przez Amerykanów w demokratycznych wyborach, to może wygladałoby to trochę inaczej. Ale mianowana przez niego urzędniczka państwowa? Jej wypowiedź w Libii to grube nadużycie władzy, kpiny z demokracji i przestepstwo, które powinno być ścigane przez międzynarodowy trybunał.

Skoro pani Hillary Clinton może podżegać do zabójstwa w imieniu USA, to na zasadzie analogii ja chyba mogę zabrać głos w imieniu ludzkości. Oświadczam, że wściekłe suki należy odstrzeliwać, żeby nie roznosiły wścieklizny.

wtorek, 18 października 2011

100 lat

Od pewnego czasu mam dziwne uczucie, że epoka, w której żyjemy zmierza do szybkiego i nieuniknionego końca. Biorąc pod uwagę, że poprzednia trwała od Kongresu Wiedeńskiego (1815) do I Wojny Światowej (1914-1918), to chyba rzeczywiście nadszedł czas wielkich przemian. Własnie minęło lub niedługo minie 100 lat od dwóch pozornie lokalnych wydarzeń, które stanowiły swoiste memento dla porządku światowego uzgodnionego w 1815 w Wiedniu.

Pierwsze z tych zdarzeń miało miejsce w Wielkiej Brytanii. Żeby je prawidłowo ocenić, należy cofnąć się w czasie do przełomu XVII i XVIII wieku. Wtedy właśnie po długim okresie naprzemiennych rewolucji i kontrrewolucji Brytyjczycy określili ustrój swojego państwa, który dał im przewagę nad całą resztą świata. Jego mechanizm był prosty i polegał na podziale władzy pomiędzy demokratycznie wybieraną Izbę Gmin, dziedziczną Izbę Lordów i króla. Monarcha miał najmniej do gadania, ale jego rola "języczka u wagi" wbrew pozorom była bardzo ważna. Był to chyba najlepszy mechanizm rządzenia w historii ludzkości i szybko doprowadził Wielką Brytanię do pozycji najsilniejszego mocarstwa na świecie.

System zaczął się chwiać na początku XX wieku pod wpływem coraz bardziej rozprzestrzeniajacych się idei lewicowych, anarchistycznych i rewolucyjnych. Izba Gmin "w imię postępu i demokracji" zażądała rozszerzenia swych uprawnień kosztem marginalizacji Izby Lordów. Dopóki na straży starego porządku stał ostatni brytyjski monarcha z prawdziwego zdarzenia Edward VII, była to tylko niegroźna, chociaż hałaśliwa hucpa. Jednak jego następca Jerzy V, wystraszony słabeusz ugiął się i poparł żądania "złodziei demokratycznie wybranych przez idiotów". W 1911 roku Izba Lordów definitywnie straciła wiekszość swoich uprawnień i przestała się liczyć jako realna władza.

Skutki przyszły bardzo szybko. Wplątana w dwie wojny światowe Wielka Brytania wykrwawiła się i straciła hegemonię światową na rzecz USA. Pax Britanica został zastąpiony przez Pax Americana. Brytyjska tradycja nakazująca kończyc konflikty (nawet z Zulusami i Maorysami) traktatem gwarantujacym stronie przegranej minimum godności i szans rozwoju została zastąpiona amerykańską ( z korzeniami w Rosji i w Niemczech) polegajacą na wdeptywaniu pokonanego przeciwnika w ziemię.

Druga istotna dla świata zmiana miała miejsce w 1913 roku. Wtedy własnie prezydent Woodrow Wilson podpisał ustawę powołujący do życia FED, System Rezerwy Federalnej USA. Ten prywatno-państwowy potworek prawny w krótkim czasie zaczął odgrywać wiodącą rolę w kształtowaniu gospodarki USA, a potem w coraz większym stopniu całego świata. O skutkach działalności FED-u można by napisać tomy. Wymieńmy wiec tylko te najważniejsze: stopniowa likwidacja standardu złota i wprowdzenie pieniądza fiducjarnego, uzyskanie dominującej roli przez kapitał finansowy kosztem kapitału produkcyjnego, niespotykana w dziejach ludzkości ekspansja kredytowa, rozwój wielkich korporacji kosztem upadku drobnych firm, spowolnienie postepu naukowo- technicznego, globalny kryzys zadłużeniowy.

Jeżeli komuś jeszcze mało zwiastującej koniec epoki 100-letniej symboliki, to dodam jeszcze, że w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku poszedł na dno "Titanic".


piątek, 12 sierpnia 2011

Ofiary systemu

Na początku sierpnia doszło w Polsce do kilku tragicznych wydarzeń, które można sprowadzić do wspólnego mianownika. Straciły życie osoby, które mogłyby żyć, gdyby nie obowiązujący w naszym kraju sytem prawny dotknięty głęboką patologią.

Pierwsza w kolejności była tragedia, która rozegrała się w Ząbkach. 64-letnia kobieta zastrzeliła dwoje wnucząt, a następnie popełniła samobójstwo. Trzeba dodać, że dzieci dotknięte były ciężką nieuleczalną chorobą (porażenie mózgowe), a babcia popełniła swój czyn, chcąc w ten sposób ulżyć doli ich rodziców (czyli córki i zięcia). Dzieci z ciężkimi i nieodwracalnymi wadami rozwojowymi rodzi się coraz więcej. To nieunikniony uboczny skutek postępu medycyny. Kiedyś większość takich dzieci umierało przy porodzie. Dzisiaj lekarze potrafią utrzymać je przy życiu ... i niewiele więcej. Rodziców nikt nie pyta, czy chcą wychowywać dziecko, które nigdy nie będzie zdrowe i będzie wymagało opieki do końca życia. Wręcz przeciwnie, takie choroby się przed nimi zataja, co opóźnia podjęcie jakiejkolwiek sensownej rehabilitacji. Z pełną premedytacją, bo chodzi o to, by zdążyli pokochać swoje maleństwo zanim odkryją, że coś jest z nim nie tak. Z jednej strony mamy setki tysięcy rodziców, którzy porzucają swoje dzieci (zdrowe lub chore) i nigdy nie zostają pociągnięci do jakichkolwiek obowiązków alimentacyjnych, a z drugiej państwo skazuje na gehennę tych porządnych, którzy mają sumienie i wychowują niepełnosprawne fizycznie i umysłowo dzieci. Państwowa pomoc dla takich rodzin ogranicza się do 150 zł miesięcznie. Z niepełnosprawnych dzieci wyrastają niepełnosprawni dorośli, którymi opiekują się rodzice staruszkowie. A po ich śmierci trafiają do ośrodków opieki społecznej, w których "opieka" niewiele zmieniła się od czasów średniowiecza, a będzie jeszcze gorzej, bo idzie kryzys. Wiec może nie potępiajmy za bardzo babci morderczyni.

W Szczepankowie na Mazurach 51-letni Zdzisław R. zamordował żonę, 13-letnią pasierbicę i 4-letnią córkę, a następnie się powiesił. Media określiły go jako zwyrodnialca, przypominając i podkreślając jego wcześniejsze występki, których było całkiem sporo. A jednak po dokładnej analizie faktów można dojść do wniosku, że prawda nie była taka prosta, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Morderca wyłożył swe racje w liście pożegnalnym i warto przynajmniej się nad nimi zastanowić. Zdzisław R. był niewątpliwie draniem spod ciemnej gwiazdy. Karany uprzednio za kradzieże, do początków sierpnia br. właśnie odsiadywał kolejny wyrok za pobicie sąsiada. W międzyczasie (czyli będąc w więzieniu) został oskarżony przez pasierbicę (przy poparciu żony) o molestowanie seksualne i gwałt. Zarzut gwałtu został oddalony przez sąd (zapewne w efekcie badania lekarskiego), ale za molestowanie Zdzisław R. otrzymał wyrok 2 lat i 3 miesięcy więzienia. W praktyce był to wyrok okrutnej śmierci, o czym jako doświadczony kryminalista wiedział. Z etykietką "pedofila" w polskim więzieniu przeżywa się zazwyczaj kilka miesięcy, a potem popełnia samobójstwo, nie mogąc znieść szykan i tortur zadawanych przez współwięźniów za pełną wiedzą i aprobatą służb więziennych. Czy można się dziwić Zdzisławowi R. , że mając przed sobą taką perspektywę, w krótkiej przerwie pomiędzy wyrokami przez kilka dni pił na umór, a potem w pijackim szale zamordował 2 kobiety (żonę i pasierbicę), które zgotowały mu taki los? Można za to się dziwić sądom, że tak często skazują za przestępstwa seksualne tylko na podstawie pomówienia. Morderca w liście pożegnalnym kategorycznie zaprzeczył, że kiedykolwiek dotknął swej pasierbicy. Wyjaśnił także, że udusił własną 4-letnią córkę, kierując się chęcią uchronienia jej przed poniewierką, na jaka byłaby skazana w swym dalszym sierocym życiu. Był na pewno złym człowiekiem, ale czy wystarczająco złym na miarę okropnego czynu, którego dokonał? Czy nasz wymiar (nie)sprawiedliwości nie jest współwinny śmierci 4 ludzi?

Andrzej Lepper odebrał sobie życie, nikogo przedtem nie mordując i nie pozostawiając listu pożegnalnego. Ze Zdzisławem R. łączy go jednak fakt skazania (w 1 instancji) za przestępstwa seksualne. Na podstawie pomówienia kompletnie niewiarygodnej osoby, która wcześniej przed całą Polską urządziła zgaduj-zgadulę pod hasłem: Kto jest tatusiem mojego dziecka? Za podobne "przestępstwa" kolega Leppera Stanisław Łyżwiński odsiedział w więzieniu 4 lata bez prawomocnego wyroku. Być może pogodzony z faktem, że proces w sprawie tzw. seksafery w Samoobronie nie ma nic wspólnego z praworządnością i sprawiedliwością, Andrzej Lepper liczył na rehabilitację w sprawie tzw. afery gruntowej. Przecież ktoś z motywów politycznych chciał go ewidentnie wmanewrować w korupcję. Przecież konkretni ludzi z państwowych organów złamali dziesiątki przepisów prawa, posuwając się do zabronionych prowokacji, manipulacji i fałszerstw dokumentów. A jednak okazało się, że winnych nie ma. Nie znalazła ich ani prokuratura, ani sejmowa komisja śledcza.

Żyjemy w państwie, które ma krew na rękach. Nie tylko krew Andrzeja Leppera, ale także 7 osób, których losy poruszono powyżej. I zapewne wielu, wielu innych.

sobota, 23 lipca 2011

Krwawi prekursorzy rewolucji

Kim jest Anders Behring Breivik, człowiek który dokonał bezprzykładnej masakry na wyspie Utoya i prawdopodobnie również sprawca zamachu bombowego w Oslo i jakie były jego motywy? Oficjalne przekaziory nie mają żadnej wątpliwości. To samotny szaleniec, dotkniety zapewne depresją ze względu na małą ilość godzin słonecznych w Norwegii, a poza tym skrajny chrześcijański prawicowiec, faszysta i rasista. Ciekawe, że twierdzą tak te same dziennikarzyny, które jeszcze kilka godzin wcześniej były pewne, że zamachy to oczywiste dzieło terrorystów z Al Kaidy.

Pojawiają się analogie do Amerykanina Timothy'ego McVeigha, który w 1995 roku wysadził w powietrze budynki federalne w Oklahomie, powodując śmierć 168 osób. McVeigh uczynił to w proteście przeciwko narastającemu już wówczas w USA zamordyzmowi. Jednak jego ofiary to przypadkowi ludzie, czego nie można powiedzieć o ofiarach Breivika. Ten wybrał je bardzo precyzyjnie. Ofiarami okrutnej zbrodni na wyspie Utoya padli młodzi ludzie w wieku 16-20 lat, ale nie była to przypadkowa młodzież, tylko członkowie młodzieżówki partii rządzącej, młodzi karierowicze, w większości dzieci polityków. Breivik uderzył boleśnie tam, gdzie nie udało się to naszemu Ryszardowi C., sprawcy ataku na biuro poselskie PiS w Łodzi. Obydwu zamachowców łączy nienawiść do klasy politycznej, uczucie, które w naszych czasach staje się coraz bardziej powszechne i zatacza coraz szersze kręgi.

Można doszukać się także analogii do XIX-wiecznych anarchistów. Walcząc z ówczesnym systemem politycznym, uderzali w tego systemu symbole, a więc głowy koronowane, ich rodziny i przedstawicieli klas uprzywilejowanych. Od bomb i rewolwerów anarchistów szerokim strumieniem popłynęła błękitna krew najlepszych europejskich rodów od Portugalii po Rosję. To było preludium, a finał nastąpił w Rosji w latach 1917-1918. W ciągu kilku miesiecy nastąpiła tam hekatomba rosyjskiej szlachty, której setki tysięcy lub nawet miliony wyrżnieto w okrutny sposób. Nie uczynili tego bynajmniej bolszewiccy siepacze nasłani z Piotrogrodu i Moskwy, lecz zwyczajni, zazwyczaj cisi i spokojni rosyjscy chłopi. Dlaczego?

Rosyjska szlachta z początków XX wieku to byli w większości bardzo porządni ludzie, przychylnie nastawieni do chłopów, wspierajacy ich materialnie i niosący kaganek oświaty na wsi rosyjskiej. Ale to się wówczas nie liczyło. Zapłacili za winy i błędy dziadów i pradziadów i krzywdy mierzone w stuleciach.

Historia lubi się powtarzać. McVeigh, Breivik i Ryszard C. to prekursorzy rewolucji, która dojrzewa od lat. Klasa polityczna nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest znienawidzona. Od lewicy do prawicy. Kiedy nadejdzie dzień gniewu, każdemu przyjdzie zapłacić nie tylko za swoje osobiste przewiny, ale także za wieloletni całokształt. Za arogancję władzy, za przekręty przy prywatyzacjach, za nepotyzm w urzędach i przywileje płacowe nadane sobie prawem kaduka. Za kłamstwa Clintona, Busha i Obamy, za bunga bunga Berlusconiego i obłudę Sarkozy'ego.

środa, 8 czerwca 2011

Następcy doktora Mengele

Przeczytałem w Newsweeku wstrząsający artykuł "Błaganie o śmierć" (jest dostępny w Internecie). Ponad 40-letni dziś Krzysztof Jackiewicz jako nastolatek zapadł na nieuleczalną chorobę mózgu (SSPE). Próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły, ale na nieszczęście mu się nie udało. Choroba doprowadziła do całkowitego paraliżu, ślepoty i głuchoty. Matka Krzysztofa przez 26 lat opiekowała się nim najlepiej, jak umiała. W końcu jej siły uległy wyczerpaniu i musiała oddać syna w ręce państwowej służby zdrowia.

Co teraz dzieje się z Krzysztofem? Oddajmy głos autorce artykułu Violetcie Ozminkowskiej: "jak się poci, jak jęczy, a potem nie ma już siły wydawać żadnego odgłosu(...), kiedy wbijają mu najpierw rurkę przez którą ma oddychać, potem rurkę do żołądka przez którą ma jeść, a teraz rurkę w zarośniętą cewkę moczową. (...) Znów pójdzie mu z bólu piana z ust. (...) On nie widzi i nie słyszy, ale to wcale nie znaczy, że nie czuje bólu. Jeżeli można sobie wyobrazić cierpienie w czystej postaci, on własnie nim jest". Krzysztof wcale nie musiałby tak cierpieć, w czasie "makabrycznych zabiegów", ale odbywają się one "bez znieczulenia, bo żaden lekarz nie chce podać narkozy i wziąc na siebie ewentualnej możliwości zgonu".

Ludzkość dokonała wielkiego postępu od czasów starożytności i średniowiecza. Co takiego umieli np. nasi przodkowie w zakresie torturowania ludzi? Krzyżowanie, palenie na stosie, wbijanie na pal? Ile mogły trwać cierpienia skazańca? Minuty, godziny, w najlepszym razie 2-3 dni. Jak pokazuje przykład Krzysztofa Jackiewicza, dzisiejsza państwowa medycyna potrafi torturować ludzi przez miesiące, lata i dziesięciolecia. W majestacie XXI-wiecznego prawa. Czy za tymi okropieństwami stoi tylko konformizm personelu medycznego, czy może coś więcej? Wcale nie wykluczam motywacji seksualnej. Od zawsze tłumy waliły na najbardziej krwawe i okrutne publiczne egzekucje. Dzisiaj wielką popularnością cieszą się filmy obrazujące najbardziej nieludzkie i potworne zbrodnie, jakie tylko mogą zrodzić się w ludzkiej wyobraźni. Sadyzm jest bardzo rozpowszechnioną dewiacją, a oprócz służb specjalnych szpitale to najlepsze miejsca pracy dla ludzi odczuwajacych przyjemne skurcze penisa lub łechtaczki na widok czyjegoś bólu i cierpienia. A tymczasem świat walczy z "pedofilią".

Doktor Mengele zyskał wielu godnych następców. Nie możemy jednak zapominać, że nie byłoby Mengelego bez Hitlera i jego "Mein Kampf". Nie byłoby cierpień Krzysztofa Jackiewicza i milionów innych ludzi bez ideologów głoszących hasła: "Życie człowieka nie należy do niego samego, tylko do Boga, więc człowiek nie może o nim sam decydować", "Życzeniem Boga jest, aby człowiek cierpiał", "Cierpienie uszlachetnia". To najokropniejsze bluźnierstwa, a ich autorzy mogą liczyć chyba tylko na miłosierdzie Pana Boga. Ja na jego miejscu najpierw pouszlachetniałbym ich, tak jak oni Krzysztofa, a dopiero potem odesłał w niebyt, gdzie jest ich miejsce.

Świętej pamięci profesor Zbigniew Religa wybrał śmierć w domu. Podobnie postąpił Jan Paweł II. Oni dobrze wiedzieli, co może ich spotkać, kiedy wpadną w ręce oprawców w białych fartuchach gorszych od CzeKa i Gestapo. Ludzie, pozwólcie swym nieuleczalnie chorym bliskim odejść z tego świata w domu! Zadbajcie w porę o skuteczne środki przeciwbólowe, choćbyście mieli wydać kupę forsy na łapówki dla lekarzy lub aptekarzy. I podajcie cierpiącym taka ich dawkę, żeby uśmierzyła ból, nawet jeśli to spowoduje, że odejdą do wieczności kilka godzin wcześniej. Bóg was za to nie potepi, tylko wam podziękuje. Bo dla Boga (podobnie, jak dla człowieka nie będącego sadystą) nie ma nic bardziej odrażającego i ohydnego, niż cierpienie innej istoty.


piątek, 3 czerwca 2011

Zbrodnia i wyrok

Jestem bardzo sceptyczny wobec tzw. zbiegów okoliczności. Owszem, czasami się zdarzają, ale na ogół ciąg wydarzeń układa się w chronologiczny łańcuch przyczynowo-skutkowy. Jeżeli więc 1 czerwca 2011 Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie wydaje uniewinniający wyrok na polskich żołnierzy oskarżonych o masakrę ludności cywilnej w Nangar Khel, a 2 czerwca w Afganistanie w wyniku ataku talibów ginie starszy kapral Jarosław Maćkowiak, a dwóch jego kolegów odnosi rany, to na pewno nie jest to przypadek, tylko przyczyna i skutek, z których mozna wyciągnąć interesujące wnioski. Pierwszy jest taki, że afgańscy partyzanci mają źródło szybkiej informacji i błyskawicznie dowiadują się, co dzieje się w Polsce. O innych wnioskach trochę później.

O sprawie Nangar Khel dużo rozpisywała się polska prasa. Można jej wierzyć lub nie, ale dla mnie kilka bulwersujących faktów zostało przedstawionych w sposób wiarygodny. Nie można uważać za normalną i dopuszczalną w jakimkolwiek wojsku sytuacji, w której istniała nieformalna grupa, na której czele stał chorąży, a formalni dowódcy z oficerskimi stopniami byli de facto pozbawionymi znaczenia marionetkami. Ta grupa w teorii i w praktyce kierowała się przesłankami takimi jak rasizm i pogarda dla ludzi z innego kręgu kulturowego, czyli w tym przypadku muzułmanów. Zbrodnia w Nangar Khel nie była pierwszym i jedynym wyczynem tych ideowych faszystów. Również wcześniej w Iraku ci sami ludzi dopuszczali się morderstw na cywilach, ale sprawy zostały zatuszowane.

Udział w kolonialno-rasistowskich awanturach w Iraku i Afganistanie to w chlubnych dziejach polskiego oręża haniebny epizod, o którym przyszłe pokolenia z zażenowaniem bedą się uczyć na lekcjach historii. Wcześniej Polacy walczyli po niewłaściwej stronie tylko wtedy, gdy nie istniała niepodległa Polska i robili to pod przymusem, bedąc siłą wcieleni do obcych armii okupacyjnych. Teraz biorą udział w gnębieniu innych narodów pod polskimi sztandarami. Trzeba jednak przyznać, że na tle wyczynów Amerykanów Polacy i tak na ogół zachowują się przyzwoicie. Trzeba podkreślić, że Nangar Khel to wyjątek. Trzeba oddać cześć porucznikowi Arturowi Prackiemu, który nie tylko zapobiegł dalszej masakrze cywilów, ale miał odwagę nagłośnić całą sprawę.

Wyrok polskiego sądu wojskowego rodzi określone konsekwencje. Minister Klich już zapowiedział awanse dla uniewinnionych żołnierzy. Być może czekają ich też zaszczyty i odznaczenia państwowe, jakie już stały się udziałem politycznych kryminalistów, którzy wysłali polskie wojsko do Iraku i Afganistanu. Mamy więc "bohaterów", a porucznik Pracki zapewne zostanie uznany za "zdrajcę". Najgorsze jest jednak to, że wyrok uniewinniający dla chorążego Osieckiego i jego siepaczy oznaczał jednocześnie wyrok śmierci dla kaprala Maćkowiaka i zapewne wielu innych polskich żołnierzy w Afganistanie. Kto wie, może także dla polskich kobiet idzieci, które zginą w jakimś zamachu bombowym. Każda nieukarana zbrodnia rodzi bowiem następną zbrodnię. Kto jak kto, ale my Polacy powinnismy o tym pamiętać. To Strzałkowo zrodziło Katyń.


środa, 18 maja 2011

Czeczeński trop

Jak podała jedna z rosyjskich stacji telewizyjnych Osama bin Laden zmarł śmiercią naturalną 26.06.2006 roku. Stacja powołuje się na Berkana Jaszara, tureckiego dziennikarza , a w przeszłości agenta CIA. Podano przy tym trochę szczegółów. Schorowany bin Laden miał być strzeżony przez trzech czeczeńskich ochroniarzy. Właśnie oni i parę innych osób byli swiadkami jego śmierci i wiedzieli, gdzie został pochowany. Według Jaszara Amerykanie długo polowali na trójkę Czeczenów, a niedawno udało im się ująć ostatniego z nich, który wyznał, gdzie znajduje się grób bin Ladena. Po pozytywnym zweryfikowaniu tych zeznań Amerykanie urządzili maskaradę w postaci akcji w Abbotabadzie i pochwalili sie światu zastrzeleniem Osamy bin Ladena.

Historyjka, jakich zapewne jeszcze pojawi się wiele. W ilu to różnych miejscach widywano zaginionych w ostatnich dniach II Wojny Światowej hitlerowskich zbrodniarzy Martina Bormanna i Heinricha Muellera. Ba, sam Adolf Hitler miał się wydostać ze swojego berlińskiego bunkra, zgolić wąsy i żyć długo i szczęśliwie w Paragwaju lub Boliwii. Jest jednak coś, co pośrednio uwiarygadnia wersję Berkana Jaszara. Otóż w tym samym dniu, kiedy Rosjanie opublikowali swoje rewelacje, Pakistan poinformował o likwidacji pięciorga czeczeńskich terrorystów, którzy usiłowali dokonać samobójczego zamachu w mieście Kweta. Czeczeni wysadzający siebie i innych muzułmanów w Pakistanie? Jakby mało mieli lepszych obiektów w postaci rosyjskich lotnisk, dworców kolejowych i stacji metra? Może Turek z CIA mówi prawdę, a w Pakistanie właśnie pozbyto się niepotrzebnych już świadków śmierci i pochówku Osamy? Jeden Allah wie, gdzie leży prawda.

Kurwa mać

Przepraszam za ten tytuł, ale są to jedyne słowa, jakie oddają stan mojego ducha i cisną mi się na usta po obejrzeniu we wczorajszym wydaniu Wiadomości TVP1 felietonu poświęconego problemom młodego strażaka spod Wrocławia. Jadąc wraz z kolegami do pożaru, uległ poważnemu wypadkowi drogowemu, w wyniku którego jego obydwie nogi zostały zmiażdżone. W szpitalu we Wrocławiu trzeba je było amputować i... No właśnie, i co dalej. Z felietonu wynika, że rola państwowej służby zdrowia i w ogóle obowiązki naszego państwa wobec poszkodowanego w tym momencie się skończyły. Na zakup protez rozpoczęli zbiórkę jacyś ludzie dobrej woli i udało im się zebrać 500 zł. Telewizja publiczna apeluje do innych obywateli RP o włączenie się do zbiórki, zaznaczając przy tym, że będzie to trudne, bowiem protezy kosztują 200.000 zł.

No to gdzie, do kurwy nędzy, podziewają się nasze składki na ubezpieczenie zdrowotne w ZUS, że nie wspomnę już o coraz wyższych podatkach, skoro brakuje ich na pomoc dla funkcjonariusza państwowej straży pożarnej, który stracił zdrowie, jadąc ratować czyjeś życie? Zabrakło ich, ponieważ wydano je na premie dla wyższych urzędników państwowej administracji? A może na bonusy dla prezesów spółek Skarbu Państwa? A może na wojnę w Afganistanie?

Osobny temat to koszt protez. Dlaczego kosztują tyle co nowy samochód najwyższej klasy? Kto ustalił taką cenę i kto ja zaakceptował? Bo to chyba nie cena ustalona na wolnym rynku, tylko cena wzięta z sufitu przez producenta i zaakceptowana przez jakiegoś państwowego urzędnika, który raczył dopuścić ten towar do obrotu. Tańszych protez zapewne nie raczył. Ile za to wzięła ta skorumpowana szuja i w jakiej proporcji podzieliła się ze swoimi partyjnymi kolesiami, którzy mianowali ją na odpowiednie stanowisko?

Państwową służbę zdrowia trzeba po prostu unicestwić. Wyrwać z korzeniami, zaorać i pokryć kilkumetrową warstwą betonu, jak w przypadku uszkodzonego reaktora w Czarnobylu. Innego konstruktywnego wyjścia nie ma.


niedziela, 15 maja 2011

Broń biologiczna

W ostatnich 20-30 latach większość wiodących państw świata przeprowadziło zmiany w prawie polegające na odstąpieniu od domniemania niewinności w przypadku przestępstw natury seksualnej. Dodatkowo rozszerzono znacznie katalog seksualnych przestępstw na takie kategorie jak np. molestowanie seksualne, czy tzw. inne czynności seksualne. Rozpętano wreszcie krucjatę antypedofilską, przy czym ściganiem objęto także "posiadanie pornografii dziecięcej", nie precyzując przy tym pojęć: "posiadania", "pornografii" i "dziecięcej". Ponieważ w 99% zmiany te w praktyce były wymierzone w mężczyzn, zostały uznane za "postępowe" i spotkały się z wielkim aplauzem w środowiskach feministycznych.

Ta hałaśliwa zgraja lesbijek nie zrozumiała, że w istocie chodzi tu o rzecz znacznie ważniejszą, niż ich antymęskie fobie i że orędownicy neozamordyzmu dostali narzędzie wymierzone nie tylko w jurnych mężczyzn, ale w całą ludzkość. Odstąpienie od domniemania niewinności powoduje bowiem, iż teraz można oskarżyć każdego bez żadnych dowodów. Wystarczy pomówienie przez osobę przekupioną lub szantażowaną, aby władza raz na zawsze mogła zgnoić niewinnego człowieka w majestacie prawa. W szczególności służby specjalne zyskały niezawodną broń biologiczną pozwalajacą im wyeliminować każdego przeciwnika politycznego.

Antypedofilska hucpa została wymierzona przede wszystkim w Kościół Katolicki, natomiast inne pargrafy stosowane są wybiórczo przeciwko różnym grupom i osobom w zależności od potrzeb. W Polsce ofiarą stał się Stanisław Łyżwiński, w Izraelu prezydent Mosze Kacaw, a w Szwecji oskarżono Juliana Assange'a z Wikileaks o gwałt w następstwie pęknięcia prezerwatywy i "gwałt psychiczny", lecz dopiero wydarzenia z dzisiejszego dnia tj. 15.05.2011 pokazują nam, ze to już naprawdę nie przelewki. W USA zatrzymano pod seksualnymi zarzutami prezesa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique'a Strauss-Kahna.

Oficjalne przekaziory każą nam wierzyć, że szef najważniejszej światowej instytucji finansowej wyskoczył jak dzikus nagi z łazienki i rzucił się na przypadkową pokojówkę hotelową. Jak mówią Rosjanie: "Eto, kak jebat' tigra. I smieszno i straszno". Straszne jest to, że na ofiarę wybrano jednego z najpotężniejszych ludzi świata, kohena wywodzącego się w prostej linii od kapłana Aarona , brata Mojżesza , a przy tym jednego z przywódców światowej masonerii. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W tym przypadku o pieniądze olbrzymie: biliony, tryliony, a może kwartyliony. Nieszczęsny kohen Dominik Struś nie chciał spełnić rozkazu ludzi jeszcze od niego potężniejszych. Odmówił zrobienia jakiegoś gigantycznego przekrętu finansowego na skalę niespotykaną w dziejach i musiał za to zapłacić. Struś nie zrobił swojego, Struś musiał odejść. Za niego to, co trzeba zrobi ktoś inny i to już niedługo. Oj, będzie się działo!

środa, 4 maja 2011

Chłopcy do przyznawania się

W średniowieczu istniała instytucja chłopców do bicia. Polegała ona na tym, że wynajęci w tym celu chłopcy odbierali lanie w zastępstwie latorośli koronowanych głów, kiedy te nabroiły. W mocno zmienionej formie zwyczaj ten odżył na przełomie XX i XXI wieku, kiedy to pojawiły się osoby zwyczajowo biorące na siebie odpowiedzialność za akty terroru i rozmaite niecne czyny.

Pierwszeństwo historyczne należy przyznać Rosjanom. Wojna w Czeczenii przebiegała dla Rosji w sposób niepomyślny, aż do chwili kiedy nagle zaczęły wybuchać jeden po drugim domy mieszkalne w różnych miastach Rosji, grzebiąc pod sobą dziesiątki mieszkańców. Było to jawne barbarzyństwo, które oburzyło cały świat. Rosyjska i światowa opinia publiczna podejrzewały udział rosyjskich służb specjalnych i osobiście nowego wówczas premiera Władimira Putina do chwili, kiedy do tego obrzydliwego terroryzmu przyznał się czołowy czeczeński rebeliant Szamil Basajew. Nastąpił przełom w wojnie. Putin dostał od świata moralne przyzwolenie na zastosowanie wobec Czeczenów najbrutalniejszych metod i skwapliwie z nich skorzystał. Czeczeni odpowiadali coraz ostrzejszymi aktami terroru. Od niektórych z nich na kilometr śmierdziało co najmniej współudziałem rosyjskiej bezpieki, ale wszystkie wątpliwości rozwiewał Szamil Basajew, przyznając się do ich inspiracji i organizacji. Kiedy już Rosjanie opanowali sytuację w Czeczenii, Basajew przestał być potrzebny i zginął w tajemniczych okolicznościach w wybuchu. Zginął w dosłownym tego słowa znaczeniu, bowiem pozostały po nim przysłowiowy smród i kamaszki.

Ataki terrorystyczne w USA z 11 września 2001 były szokiem dla całego świata. Przez kilka dni chyba wszyscy ludzie na świecie zadawali sobie pytanie, kto za nimi stoi. Pamiętam dyskusje w gronie rodziny i znajomych na ten temat. Padały podejrzenia pod adresem Rosji, Chin, a nawet Izraela. Po kilku dniach Amerykanie ogłosili światu, że winnym zamachów jest Osama bin Laden i Al Kaida, mało znacząca do tej pory islamska organizacja terrorystyczna. Nie przedstawiono żadnych dowodów tego twierdzenia, ale wkrótce przestały być one komukolwiek potrzebne, bo bin Laden przyznał się do wszystkiego. USA zaatakowały matecznik Al Kaidy w Afganistanie, a następnie rozszerzyły teatr wojny z islamskim fundamentalizmem na Irak. Nastąpiły odwetowe akty terroru w Londynie, Madrycie, Bombaju i wielu innych miejscach a brodaty przywódca Al Kaidy konsekwentnie brał je wszystkie na siebie. Do chwili kiedy zginął z rąk amerykańskich komandosów w pakistańskim Abbotabadzie 1 maja 2011.

Podobnie, jak w przypadku Basajewa nasuwają się wątpliwości, czy bin Laden zginął, czy też "zginął". Ciało w pośpiechu podobno wrzucono do morza i tym samym pozbyto się niezbitego dowodu w sprawie. Dlaczego? Pytań bez odpowiedzi jest zresztą o wiele więcej. Jak to możliwe, że bin Laden ukrywał się przez 6 lat pod nosem pakistańskiej armii i wywiadu? Czy rzeczywiście dobrowolnie przez tak długi czas przebywał w swego rodzaju areszcie domowym? A może wcale nie dobrowolnie? Jak się popatrzy na zdjęcia tzw. "fortecy bin Ladena", to od razu nasuwają się skojarzenia z więzieniem.

Osama bin Laden odegrał dla Stanów Zjednoczonych bardzo ważną i pozytywną rolę. Po pierwsze, był żywym dowodem na to, iż do ataków na "miłującą pokój i prawa człowieka awangardę demokracji światowej" może podnieść rękę jedynie zbrodniczy szaleniec otoczony niewielką garstką fanatyków. Po drugie, dał Amerykanom pretekst do rozpętania dwóch zbrodniczych w swej naturze wojen na Bliskim Wschodzie, które pochłonęły miliony ludzkich istnień. Po trzecie wreszcie, dał również pretekst do teoretycznej i praktycznej ofensywy ideologii światowego neozamordyzmu pod pozorem walki z globalnym niebezpieczeństwem terrorystycznym.

Nasuwa się pytanie, dlaczego bin Ladena pozbyto się właśnie teraz. Nie chodzi tutaj wcale o zwiększenie szans Baracka Obamy na reelekcję, bowiem do wyborów pozostało jeszcze półtora roku. Chodzi o to samo, co w przypadku ataku na Irak, a mianowicie o interesy Izraela. Spontaniczna arabska wiosna ludów, która wybuchła w Tunezji, a następnie rozszerzyła się na Egipt i inne kraje zaskoczyła Amerykanów i początkowo przysporzyła im kłopotów. W Bahrajnie, Jemenie i innych krajach sojuszniczych władze wzięły protestujących za mordę, krwawo się z nimi rozprawiając za przyzwoleniem USA. Ale już w Libii Amerykanie zwęszyli okazję do rozprawienia się z Kadafim i militarnie wsparli rebeliantów. Potem apetyt wzrósł w miarę jedzenia i przyszła kolej na Syrię, śmiertelnego wroga Izraela oraz największego sojusznika Palestyńczyków i znienawidzonego Iranu. Agresja na Syrię pod pozorem obrony ludności cywilnej to jest okazja, która może się długo nie powtórzyć. Tylko należałoby wcześniej zamknąć płonący na całej długości front afgański. Oczywiście wcześniej odnosząc spektakularny sukces w postaci zabicia wroga publicznego numer 1.

Zapewne nigdy nie uzyskamy pewności, czy ciało Osamy bin Ladena zniknęło w głębinach Morza Arabskiego, czy też żyje on sobie w luksusowych warunkach pod opieką CIA i FBI. To drugie jest bardziej prawdopodobne i zapewne taka wersja będzie od czasu do czasu rozpowszechniana przy pomocy celowo puszczanych w obieg plotek. Przecież nie można zniechęcać innych kandydatów na chłopców do przyznawania się.

poniedziałek, 21 marca 2011

Homeopatia monetarna

Homeopatia to dział medycyny niekonwencjonalnej, przez większość lekarzy i naukowców uważany za szarlatanerię. Podstawowe założenie homeopatii głosi, że choroby należy zwalczać substancjami wywołującymi w organiźmie ludzkim objawy zbliżone do tych właśnie chorób. Nie ma w tym nic nielogicznego i nawet można zauważyć analogię do działania szczepionek. Gorzej jest niestety z innymi regułami homeopatii. W szczególności z zasadą, która głosi, iż substancja lecznicza rozcieńczona w proporcji 1:1000, 1:1000000 i jeszcze bardziej, nic nie traci ze swoich zbawiennych dla zdrowia właściwości, a wręcz przeciwnie. Im większy stopień rozcieńczenia, tym lekarstwo bardziej skuteczne. Według Wikipedii i innych źródeł jest to sprzeczne z zasadami fizyki. Nie jestem fizykiem, więc nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Mogę natomiast stwierdzić niezgodność tejże homeopatycznej reguły z logiką.

Gdzie jak gdzie, ale w ekonomii logika powinna królować. Tymczasem napotykamy tu do rozwikłania problem podobny do tego związanego z homeopatią. Jeżeli w jakimś kraju inflacja wynosi dajmy na to kilkanaście procent rocznie, wobec średniej dla danego regionu lub kontynentu powiedzmy 5%, to logicznym wydawałoby się, iż waluta tego kraju powinna tracić na wartości w stosunku do walut państw sąsiednich. Tymczasem praktyka gospodarcza pokazuje, że jest dokładnie inaczej. Taka waluta nie tylko nie traci, ale zyskuje na wartości w stosunku do innych. Jak to jest możliwe i dlaczego tak się dzieje?

Trzeba zacząć od tego, że w obowiązującym w świecie systemie pieniądza fiducjarnego obowiązuje specyficzna logika, którą nazwałbym logiką krótkoterminowa lub logiką rabunkową. Zgodnie z nią wyższa inflacja oznacza wyższe stopy procentowe w danym kraju. A jeżeli można się spodziewać wyższych stóp, to znaczy, że opłaca się pożyczyć we własnej walucie na 5% i ulokować w walucie oprocentowanej wyżej. Tak właśnie działa kapitał spekulacyjny i dlatego kurs wymiany rośnie na korzyść waluty kraju z wysoką inflacją. Jest oczywiste, że gospodarka tego kraju na tym traci, ponieważ wyprodukowane tam towary stają się mniej konkurencyjne. Spadają wpływy z podatków i aby kraj mógł dalej funkcjonować musi zadłużać się emitując obligacje skarbu państwa. Wpływy z emisji obligacji wchodzą do obiegu i jeszcze bardziej powiększają inflację. Jak w homeopatii mamy tu do czynienia z ciągłym rozcieńczaniem. W tym przypadku z rozcieńczaniem wartości pieniądza, który w kraju jest wart coraz mniej, ale za to za granicą coraz więcej. Czyżby triumf homeopatii?

Teoretycznie wydawałoby się, że taki proces nie może trwać długo, ponieważ wierzyciele stracą zaufanie i przestaną kupować obligacje zadłużonego po uszy kraju. Jednak współcześni macherzy od gospodarki znaleźli na to kilka dobrych sposobów. Jednym z nich są przymusowe fundusze emerytalne (np. nasze OFE). Są one przymusowe podwójnie. Obywatele przymusowo wpłacają do funduszów swoje składki, a fundusze przymusowo kupują obligacje skarbu państwa. Inną metodą jest Quantitative Easing, czyli dodruk pieniądza "na chama", czyli bez zaciągania z tego tytułu żadnych zobowiązań przez państwo. Homeopatia monetarna działa w najlepsze, ponieważ praktycznie prawie cały świat zadłuża się na potęgę i trudno już nawet rzetelnie policzyć, który kraj jest bliższy bankructwa: Japonia czy USA, Grecja czy Islandia, Hiszpania czy Polska.

Interesujące, że kapitał spekulacyjny bierze pod uwagę nie tylko inflację bieżącą, lecz antycypuje także tendencje na przyszłość. Klęska żywiołowa lub inna katastrofa oznacza dla dotkniętego nią kraju konieczność zwiększonych wydatków i przyśpieszonego zadłużania się. A więc skoro tragiczne trzęsienie ziemi dotknęło Japonię, to na giełdach jen japoński... umacnia się na potęgę. Im gorzej, tym lepiej? Ratujcie bracia fizycy, bo logika jest w tym przypadku bezsilna!

Od jakichś trzech dziesięcioleci wiodącym kierunkiem ekonomicznym na świecie jest monetaryzm, "twórcze" rozwinięcie klasycznego keynesizmu. Zgodnie z tą doktryną mocny pieniądz jest podstawą i kamieniem węgielnym zdrowej gospodarki. Monetaryści są oczywiście prorynkowi i za miernik siły pieniądza uważają kursy walutowe ustalone na światowych giełdach. Czego życzą sobie zatem nawzajem premierzy i prezesi banków centralnych, spotykając się np. na corocznym kongresie w Davos? Trzęsienia ziemi i tsunami? Fukushimy i Czarnobyla na raz? Powodzi tysiąclecia i suszy wszechczasów? Plagi szarańczy, dżumy i cholery? Amen.






sobota, 19 marca 2011

Chrabia prezydęt

Oglądając telewizję, człowiek czasami nie wie, czy śmiać się, czy płakać. Stopień kaleczenia polskiej mowy przez osoby publiczne jest przerażający. O ile można by przymknąć oko na błędy językowe sportowców, piosenkarzy i innych celebrytów, o tyle niewybaczalne jest to w przypadku polityków i dziennikarzy. Być może język polski jest za trudny i należałoby go uprościć np. przez zlikwidowanie przypadków, bo w tej dziedzinie błędy są najczęstsze. Coraz większą rzadkością stają się ludzie, którzy czują różnicę pomiędzy dopełniaczem i biernikiem.

Pół biedy jeszcze, kiedy się mówi. Czasami jednak trzeba coś napisać, a wtedy efektem jest zgroza, horror i ohyda, jak w przypadku dwóch karygodnych błędów ortograficznych w jednym zdaniu popełnionych przez pierwszego obywatela RP Bronisława Bul-Komorowskiego ( z innych Komorowskich, niż Bór-Komorowski). Nie wierzę w żadne dysleksje, czy dysortografie. Rażące błędy ortograficzne są wynikiem nie czytania niczego. Ani książek, ani nawet gazet. Mieliśmy już prezydenta RP, który publicznie chwalił się, że w życiu nie przeczytał żadnej książki. Teraz okazuje się, że to nie wyjątek, a reguła. Nie ma różnicy, czy się pochodzi z małorolnych kmiotów, czy jest się hrabią i synem profesora. Oba nieuki, Wałęsa i Komorowski to produkty współczesnej demokracji, podobnie jak Jarosław Kaczyński i reszta ciemnoty zapełniającej większość sejmowych ław i ministerialnych gabinetów.

Aby zostać posłem, senatorem, ministrem, premierem lub prezydentem trzeba najpierw zrobić karierę partyjną, która jest realizowana w oparciu o selekcję negatywną. Wiedza i inteligencja to cechy niepożądane, premiowane są bezczelność, tupet, chamstwo, prymitywne cwaniactwo, lizusostwo i brak jakichkolwiek zasad moralnych. Demokracja parlamentarna w obecnym wydaniu to gwarancja jełopów na najwyższych stanowiskach państwowych, co stwierdzam z bólem i bez żadnej nadziei na przyszłość.

środa, 2 marca 2011

Paragraf 39

Chyba nie ma bardziej nudnej i monotonnej lektury, niż ustawy i rozporządzenia regulujące gospodarkę. Przypuszczam, że nie ma człowieka, który czytałby takie teksty z upodobaniem z własnej i nieprzymuszonej woli. Czasami jednak trzeba je przeczytać z takich, czy innych powodów i coś takiego niedawno mi się przydarzyło. Przeczytałem szereg najważniejszych dokumentów dotyczących spraw gospodarczych w naszym kraju i lektura jednego z nich mną głęboko wstrząsneła. Konkretnie chodzi o paragraf 39 ustawy o obrocie instrumentami finansowymi z dnia 29 lipca 2005 r.

Paragraf 39 dotyczy manipulacji instrumentami finansowymi. Ustęp 1 stanowi, że takowa manipulacja jest zakazana. Ustęp 2 wymienia przykłady rozmaitych łajdactw, stanowiących rzeczoną manipulację w myśl ustawy. Przytoczę tylko kilka najważniejszych:
- składanie zleceń lub zawieranie transakcji wprowadzających w błąd co do rzeczywistego popytu, podaży lub ceny instrumentu finansowego
- składanie zleceń lub zawieranie transakcji powodujących sztuczne ustalanie się ceny jednego lub kilku instrumentów finansowych
- rozpowszechnianie za pomocą środków masowego przekazu fałszywych lub nierzetelnych informacji albo pogłosek, które wprowadzają w błąd w zakresie instrumentów finansowych
- zapewnianie kontroli nad popytem lub podażą instrumentu finansowego z naruszeniem zasad uczciwego obrotu

Do tej pory wszystko jest jasne i O.K. Zobaczcie jednak, co mówi m.in. ustęp 3: "Przepisów ust.2 nie stosuje się do transakcji służących realizacji ustawowych zadań w zakresie polityki pieniężnej lub dewizowej państwa albo zarządzania długiem publicznym, zawieranych przez osoby uprawnione do reprezentowania właściwych organów państwowych lub Narodowego Banku Polskiego, a także przez Europejski System Banków Centralnych". Jak to rozumieć? Ano tak, że mamy manipulacje złe i dobre. Jeżeli manipuluje Kowalski lub Nowak albo firma KRZAK, to jest to naganne i podlega odpowiedzialności karnej. Ale jeżeli manipuluje wyższy urzędnik państwowy (premier, minister, prezes NBP), to jest to uzasadnione i w związku z tym bezkarne. Inaczej paragrafu 39 zrozumieć się nie da.

Trudno o lepszy przykład podwójnej moralności, zwanej u nas także "moralnością Kalego". Pragnienie zapewnienia sobie "blachy na dupę" sprawiło, że w tym przypadku władza gra z nami w otwarte karty. Po lekturze paragrafu 39 powinno być dla każdego jasne, iż jeżeli premier mówi, że polski złoty ma silne fundamenty, to znaczy, że manipuluje, bo jest dokładnie odwrotnie. Jeżeli tenże polski złoty na początku 2011 mocno zwyżkuje w stosunku do innych walut, to znaczy, że prezes NBP w zmowie z ministrem finansów rzucili nagle na rynek 9 mld euro z rezerw państwowych i nie ma to nic wspólnego z kursem kształtowanym przez rzeczywistą podaż i popyt. Jeżeli wysoki urzędnik państwowy twierdzi, że inflacja będzie spadać, to otrzymujesz obywatelu sygnał, że będzie rosnąć. A jeżeli słyszysz o świetlanej przyszłości naszej gospodarki, to możesz to odczytać jako: "Okręt tonie, ratuj się kto może."