niedziela, 9 maja 2010

Niewidzialna ręka

Od kilku dni w mediach i na blogach obszernie komentowane jest nagłe tąpnięcie amerykańskich giełd po południu (u nas był wtedy wieczór) w czwartek 6.05.10. Indeksy najważniejszych giełd poleciały w dół o 8-10%, by po 15 minutach powrócić z powrotem do poprzednich poziomów. O ile blogerzy trafnie widzą przyczynę gwałtownych spadków we włączeniu się komputerowych algorytmów u najważniejszych giełdowych graczy, o tyle wersja oficjalna mówi o pomyłce brokera, który zgłosił zlecenie sprzedaży w miliardach zamiast w milionach USD. Jest to tak bezczelne kłamstwo, że w zasadzie nie warto z nim polemizować. Ja jednak spróbuję. Skoro w szczytowym momencie spadek (ok.10%) wartości walorów wyniósł 500 mld USD, to oznaczałoby, że ów pijany lub naćpany broker zlecił sprzedaż za jakieś 5 bilionów (po amerykańsku trylionów) dolarów. I nikt nie zauważył w tym niczego zdrożnego, tylko jego zlecenia skrupulatnie wykonano. Bardziej prawdopodobna jest chyba nagła inwazja ufoludków.

Ciekawe, dlaczego wszyscy zastanawiają się nad przyczyną nagłych spadków, a nikt nie zapyta o przyczynę równie gwałtownego odbicia w górę. Czyżby wzrosty na giełdach były czymś naturalnym, natomiast spadki mogłyby być tylko dziełem jakiegoś pijanego lub psychola? Stąd już blisko do sowieckiej praktyki zamykania dysydentów w zakładach psychiatrycznych. Bo przecież tylko wariat mógł nie wierzyć w dobre intencje władzy. Podobnie, jak dzisiaj tylko wariat może nie wierzyć, że kryzys się skończył, a pod światłym kierownictwem FED, MFW i ECB ludzkość czeka wspaniała przyszłość.

Tak więc zdaniem poprawnych politycznie (i ekonomicznie) propagandzistów spadki spowodował jakiś meszugene, natomiast wzrosty były czymś naturalnym, ponieważ zadziałała niewidzialna ręka rynku. Ja jednak sądzę, że było dokładnie odwrotnie i spróbuję odnaleźć sprawcę cudownego powrotu wartości akcji "na z góry upatrzone pozycje", posługując się starożytną maksymą "Cui bono ?", czyli w czyim to było interesie. Jeżeli zakłada się, że wielcy gracze na rynku posługują się komputerowymi algorytmami, to dlaczego mamy przypuszczać, że nie są one wykorzystywane przez instytucję znacznie potężniejszą. Np. algorytm powodujący w momencie nagłego spadku indeksów giełdowych kupno wszystkich tracących na wartości walorów w każdej ilości i za każdą cenę aż do całkowitego odwrócenia tendencji spadkowych. Oczywiście mógłby sobie na to pozwolić jedynie macher posiadający możliwość nieograniczonej i niekontrolowanej kreacji pieniądza. Kto to może być? Kto od lat pompuje giełdy, próbując zmienić nawis inflacyjny w kapitał, czyli innymi słowy zrobić z gówna złoto?

Tam, gdzie rzekomo działa niewidzialna ręka rynku, w rzeczywistości mamy do czynienia z niewidzialną łapą FEDu. Zresztą od dawna. Jesienią 2008 wiele razy mozna było dostrzec, jak spadające indeksy giełdowe nagle odbijały się jakby od niewidzialnej podłogi. Podobnie, jak przez większość 2009 cena złota odbijała się od niewidzialnego sufitu na wysokości 950 USD/oz. Czyżby była to ręka Boga, a Bernanke i spółka byli wszechmogący?

Na szczęście tak nie jest. Oni mogą dużo, ale nie są w stanie zmienić praw matematyki, a te skazują system pieniądza fiducjarnego na rychły koniec. Agonia już się zaczęła. Najwierniejsi z wiernych zaczynają się łamać, o czym świadczą wydarzenia czwartkowe. Jak długo można pompować giełdy na zasadzie "dzisiaj Goldman kupuje od Sachsa, a jutro Sachs od Goldmana"? Drobni w to nie wchodzą i chyba juz nie wejdą. Nawet całkiem duże szczury zaczynają uciekać z tonącego okrętu. Niedawno wydało się, że George Soros, publicznie prognozując spadek cen złota, w tym samym czasie po cichu je skupował. John Paulson zgromadził już ponad 100 ton żółtego metalu. Na razie FED stoi za szeregami swych żołnierzy niczym sowiecki politruk z rewolwerem w ręku. Ani kroku w tył? Skończy sie i tak, jak w kawale o maszerujacych do ataku plemnikach. Ktoś zawoła: "Zdrada, jesteśmy w dupie!!!" i nie będzie wiecej chętnych na obligacje USA . Pozostanie jedynie spuścić wodę po "fiat money".