niedziela, 11 kwietnia 2010

Zagłada dworu króla Lecha

Katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem, to niewątpliwie tragedia, chociaż nie nazwałbym jej tragedią narodową. Oczywiste jest współczucie rodzinom ofiar, lecz niemniej ważne jest również przyjrzenie się na zimno okolicznościom tragicznego wypadku i przyczynom, które do niego doprowadziły.

Pierwszy wniosek, jaki się nasuwa, to stwierdzenie, że żyjemy w kraju, który tylko z nazwy jest republiką. W rzeczywistości w kręgach władzy obowiązuje ceremoniał dworski, żeby nie powiedzieć feudalny. Lechowi Kaczyńskiemu w jego ostatniej podróży towarzyszyło grono osób, z których tylko mniejszość miała w Katyniu coś istotnego do zrobienia lub powiedzenia. Resztę stanowił szeroko pojęty "dwór". Co takiego mieli tam do załatwienia prezes NBP, rzecznik praw obywatelskich, prezes PKOl? Obecność na pokładzie rządowego samolotu 6, czy 7 najważniejszych polskich generałów, to nie tylko skrajny idiotyzm, lecz także karygodne naruszenie zasad bezpieczeństwa narodowego.

Duża część osób, które zginęły pod Smoleńskiem, to różnego szczebla dygnitarze, którzy wybrali się w tę podróż po to, by zademonstrować swoją obecność oraz podkreślić wierność "miłościwie nam panującemu". W szczególności generalicja i parlamentarzyści PiS-u. Los okrutnie ich ukarał za nadgorliwość i serwilizm.

W świetle dotychczas ujawnionych faktów katastrofę spowodował błąd załogi.Tak jaskrawie oczywisty, że wręcz nieprawdopodobny. Czy jednak jest to cała prawda? Czy, podobnie jak przypadku tragedii samolotu CASA pod Mirosławcem, nie chodzi o znalezienie kozłów ofiarnych? Jak to jest możliwe, by doświadczeni piloci zaliczający się do elity polskiego lotnictwa wykonywali kilkakrotnie pod rząd karygodne ryzykanckie manewry? W przypadku CASY częściową przyczyną wypadku miała być nieznajomość samolotu przez załogę. Ale w przypadku rządowego Tu-154M coś takiego nie wchodzi w rachubę. A może istnieje drugie dno w postaci psychicznego nacisku wywieranego na pilotów przez ich bezpośrednich lub pośrednich przełożonych?

W mediach krokodyle łzy leją się szerokimi strugami. Politycy wszelkiej maści łamiącym się głosem wynoszą pod niebiosa zalety ofiar katastrofy, których dzień wcześniej utopiliby w łyżce wody. Można dojść do wniosku, że klasę polityczną mamy w Polsce wspaniałą od prawicy do lewicy. A to przecież banda szubrawców. I smoleńska katastrofa nie powinna nam tego faktu przesłonić.