niedziela, 21 marca 2010

Szczyt debilizmu

Niedawno pisałem o tym, jak to kretyni ze słowackich służb specjalnych podrzucali niczego nieświadomym pasażerom linii lotniczych bomby do bagażu. Dzisiaj coś z naszego polskiego podwórka. Pewien niemiecki 13-latek, będąc w Polsce, kupił sobie na pamiątkę zapalniczkę w kształcie granatu. Na lotnisku w Katowicach - Pyrzowicach walizka chłopaka została prześwietlona. No i dopiero się zaczęło dziać.

Człowiek normalny, widząc podejrzany przedmiot w bagażu podróżnego, wezwałby go, zapytał, co to jest, otworzył walizkę i wyjaśnił sprawę. No, ale w służbach nie pracują ludzie normalni. Wszczęto alarm. ewakuowano ponad 1000 osób, zamknięto na kilka godzin lotnisko i oczywiście wstrzymano loty. Koszty wyniosły zapewne kilkaset tysięcy, jeśli nie kilka milionów złotych. Nie licząc tego, że poważnie skomplikowano życie kilkuset pasażerom.

Oglądając filmy fabularne, można dojść do wniosku, że w służbach specjalnych pracują supermeni, łączący nieprzeciętny intelekt z wprost nadludzką sprawnością fizyczną. A jak jest w rzeczywistości? Weźmy pierwszą z brzegu "służbę specjalną", jaką jest Służba Ochrony Kolei. W PRL-u zatrudniano w niej najgorszych nierobów, łachudrów i moczymordów. Mam wrażenie, że do dziś niewiele się tam zmieniło na lepsze. A dlaczego ochrona lotnisk miałaby stać na wyższym poziomie, niż ochrona kolei, czy np. Straż Miejska w Mońkach. Jakie to kryteria należy spełniać, żeby znaleźć zatrudnienie w służbach? Jeżeli robią tam testy na inteligencję, to zapewne za optymalne IQ uznawany jest wynik pomiędzy 80 i 85. Kandydat ma zrozumieć, że należy ślepo wykonywać polecenia przełożonych, ale ma być na tyle tępy, żeby nie przejawiać żadnej chęci do samodzielnego myślenia. A że konserwę z mielonką weźmie za minę przeciwpiechotną? Nobody is perfect.