wtorek, 14 grudnia 2010

Pierwsza dekada

11 lat temu cała ludzkość szykowała się na wielkie wydarzenie, jakim miało być wkroczenie w nowe tysiąclecie. Niezgodnie z matematyką, ale zgodnie z emocjami uznano, że rok 2000 to pierwszy rok XXI wieku i nikogo nie przekonywały racjonalne dowody, że właściwie pierwszym dniem trzeciego tysiąclecia będzie dopiero 1 stycznia 2001. Dzisiaj te millenijne emocje opadły i chyba już nikt nie zakwestionuje faktu, że 31 grudnia br. zakończy pierwszą dekadę nowego wieku i tysiąclecia. To dobra pora, aby przeanalizować, co z licznych przed 11 laty przepowiedni i prognoz potwierdziło się, a co można już teraz miedzy bajki włożyć.

Zacznijmy od sytuacji politycznej współczesnego świata. Jest on dość diametralnie różna, od tego co prognozowano. A prognozowano wówczas "koniec historii" i zgodne współżycie narodów świata, strzeżone przez jedno światowe mocarstwo - Stany Zjednoczone Ameryki. Co prawda, niektóre decyzje administracji prezydenta Billa Clintona pod koniec lat 90-tych XX wieku wzbudzały zastrzeżenia opinii publicznej (zbyt jednostronne popieranie Izraela w konflikcie bliskowschodnim, kontrowersyjne bombardowanie Jugosławii), to jednak prawie nikt nie brał na serio możliwości zakwestionowania "Pax Americana" przez najbliższe kilkadziesiąt lat.

Wydarzenia z 11 września 2001 roku stanowiły dla świata szok tym większy, że uderzenie wyszło ze strony, której nikt by nawet nie podejrzewał o takie możliwości techniczne i logistyczne, a mianowicie radykalnych islamistów ucieleśnionych w postaci Al-Kaidy Osamy bin Ladena. Mocarstwo zareagowało jak zraniony lew, z furią atakując prawdziwego lub domniemanego przeciwnika w Afganistanie i Iraku. Rozpętano dwie wojny,w których śmierć poniosły setki tysięcy, jeśli nie miliony ludzi, a które (zwłaszcza ta w Afganistanie) okazały się wojnami nie do wygrania. USA ubrudziły sobie mocno ręce (Abu Ghraib, Guantanamo itp.) i stopniowo straciły sympatię świata. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że za kadencji George'a W. ("Debilju") Busha utraciły cały swój budowany przez dziesięciolecia autorytet moralny, którego nie zdołał odzyskać też jego następca, Barack Obama.

Jednocześnie z politycznym osłabieniem USA ujawniły się nowe siły, które zgłosiły swoje mocarstwowe aspiracje. Olbrzymi sukces gospodarczy Chin zaowocował powstaniem drugiej światowej siły, która w coraz większym stopniu stanowi przeciwwagę dla USA. Na dalszych pozycjach nastąpiły także istotne przetasowania. Kompletnej degrengoladzie uległa Organizacja Narodów Zjednoczonych. Osłabieniu roli Unii Europejskiej i Japonii towarzyszyło częściowe odbudowanie silnej pozycji Rosji, a także powstanie nowych moczrstw regionalnych w postaci Indii i Brazylii. Zwalczany przez USA islamski terroryzm nie tylko nie zniknął, ale wręcz umocnił się w wielu muzułmańskich krajach i środowiskach, chociaż nie zanotował już tak spektakularnych sukcesów, jak atak na World Trade Center.

Należy też zwrócić uwagę na powstanie i systematyczny rozwój bardzo niepokojącego zjawiska, które nazwałbym pełzającym zamordyzmem. Pod wpływem rosnących w siłę służb specjalnych i pod pozorem walki z terroryzmem, narkomanią i pedofilią w coraz większym stopniu dochodzi do systematycznego łamania praw człowieka w krajach formalnie czysto demokratycznych. Na lotniskach i posterunkach policji uczciwi obywatele zmuszani są do poddawania się upokarzającym procedurom, w coraz większym stopniu stosuje się podsłuchy, pojawiają się kolejne działania władz godzące w wolność słowa, zwłaszcza w internecie. Walka z przestępstwami natury seksualnej stała się wygodną przykrywką do zwalczania przeciwników politycznych. Państwowa kontrola mediów stwarza warunki do rozprzestrzeniania się modelu demokracji totalitarnej ewentualnie totalitaryzmu demokratycznego, abstrahując od pozornej absurdalności tych określeń.

Millenijne prognozy gospodarcze były również optymistyczne. Zakładano przedłużenie na czas nieokreślony wspaniałej koniunktury lata 90-tych. Założenie te zostały rychło skorygowane przez kryzys tzw. nowych technologii w połowie roku 2000, a następnie załamanie gospodarcze towarzyszące zamachom z 11.09.2001. Chcąc przeciwdziałac grożącej recesji, banki centralne wiodących państw świata zareagowały wówczas obniżeniem stóp procentowych poniżej poziomu inflacji, co z kolei doprowadziło do powstawania na wielką skalę kolejnych baniek spekulacycjnych na rynkach kapitałowych i surowcowych. Pęknięcie balona na cenach nieruchomości w USA było bezpośrednią przyczyną potężnego kryzysu jesienią 2008. Został on pozornie zażegnany poprzez wsparcie na nigdy niespotykaną skalę zagrożonego sektora finansowego zastrzykiem sztucznie wykreowanego przez banki centralne pieniądza. Wielu ekonomistów uważa, że ta metoda nie tyle zlikwidowała zarzewie potężnej recesji, co odsunęła ją w czasie za cenę nieuchronnej światowej hiperinflacji.

Jednocześnie zadłużenie większości państw świata sięgnęło poziomów spotykanych dotychczas jedynie w czasach długotrwałych wyniszczajacych wojen. Kolejne kraje stają się faktycznymi bankrutami (Islandia, kraje bałtyckie, Grecja, Irlandia) sztucznie reanimowanymi przy pomocy instytucji międzynarodowych (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Unia Europejska). Wdrożone w wielu krajach programy oszczędnościowe są kompletnie niewystarczające w stosunku do potrzeb. Najbardziej zagrożone są sytemy emerytalne i publicznej ochrony zdrowia. Widmo światowej katastrofy ekonomicznej jest bliższe rzeczywistości, niz kiedykolwiek wczesniej od czasów II Wojny Światowej.

Stosunkowo najmniej zmieniło się w pierwszej dekadzie XXI wieku w sferze wiary i ideologii. Śmierć papieża Jana Pawła II osłabiła katolicyzm i pogłębiła światowy kryzys religii i religijności. W skali świata dominują bezideowość i bezmyślny konsumpcjonizm nastawiony na "tu i teraz". Człowiek coraz bardziej psychicznie upodabnia się do bydlęcia. Pytania o początek istnienia, sens życia i nieśmiertelność stają się dla większości mało istotne wobec wyboru kolejnego nachalnie lansowanego przez media gadżetu. Sprawy ostateczne i przykre zostały ukryte przed okiem ludzkim za wysokimi płotami i grubymi murami szpitali i hospicjów, a uniwersalnym środkiem na problemy materialne stał się kredyt. Zaciagany bez umiaru przez państwa, samorządy i pojedyńczych przedstawicieli naszego gatunku. Dla jego odmiany z początków XXI wieku przyszli naukowcy być może przyjmą określenie "Homo debeticus", czyli człowiek zadłużony, dla którego kredyt jest równie niezbędny do życia, jak woda i powietrze.