sobota, 10 lipca 2010

Rewanż za Grunwald

Wciągnął mnie temat zbliżającej się rocznicy bitwy pod Grunwaldem i to w wielu aspektach. Np. w kontekście gości zaproszonych na uroczystość 600-lecia polsko-litewskiego zwycięstwa nad Krzyżakami. To, że będą reprezentowane najwyższe władze Litwy jest oczywiste. Ale czy nie wypadałoby też zaprosić prezydenta Łukaszenki? W końcu Białoruś była wówczas częścią Litwy i przodkowie dzisiejszych Białorusinów na pewno udział w bitwie brali. A co z Niemcami? Chyba zapraszać do wspólnego świętowania ich nie wypada. Z drugiej strony dobremu sąsiadowi należy się szacunek. Może wobec tego należałoby umożliwić im za cztery lata uroczyste obchodzenie okrągłej setnej rocznicy drugiej bitwy pod Tannenbergiem?

Bitwa pod Grunwaldem nazywana jest przez Niemców pierwszą bitwą pod Tannenbergiem. W rzeczywistości rozegrała się na obszernych błoniach leżących pomiędzy wsiami Gruenwald i Tannenberg (od 1945 roku zwaną przez Polaków Stębarkiem). Druga bitwa pod Tannenbergiem miała miejsce w sierpniu 1914 roku i w odczuciu Niemców z nawiązką powetowała klęskę Krzyżaków z roku 1410 z tym, że ofiarą rewanżu padli Rosjanie, a nie Polacy. Ponieważ jej przebieg jest w Polsce stosunkowo słabo znany, pozwolę sobie na jej przybliżenie.

Wybuch I Wojny Światowej zachwiał podstawami europejskiego ładu ustalonego jeszcze na Kongresie Wiedeńskim w roku 1815. Po wielu latach spokoju wojna została przyjęta z szalonym entuzjazmem przez masy. Wszędzie panowało przekonanie o własnych słusznych racjach i pewność szybkiego zwycięstwa. Co ciekawe, nastrojowi temu ulegli nawet Polacy będący obywatelami mocarstw zaborczych, do czego przyczyniła się umiejętne propaganda. Niemcy skierowali do Polaków odezwę wzywajacą do wspólnej walki z "azjatycką hołotą" tj. z Rosjanami. Z kolei głównodowodzący wojsk rosyjskich wielki książę Mikołaj Mikołajewicz Romanow apelował do słowiańskich braci Polaków o pomoc w potrzebie i wyrażał nadzieję, że "nie zardzewiał jeszcze miecz, który poraził wroga pod Grunwaldem".

Niemiecki plan Schlieffena przewidywał uderzenie wiekszością sił przeciwko Francji i defensywę na froncie wschodnim. Rzeczywiście niemiecki atak na Belgię i północną Francję przyniósł piorunujacy efekt. Już po 2 tygodniach wojny zagrożony był Paryż i nad Francją zawisło widmo klęski podobnej do tej z roku 1870. W tej sytuacji Francja zwróciła się z dramatycznym apelem do Rosji o uderzenie na Niemcy, które odciążyłoby wojska francuskie. Car Mikołaj II spełnił życzenie francuskiego sojusznika i wysłał dwie potężne armie do ataku na niemieckie Prusy Wschodnie, chociaż wojska rosyjskie były kompletnie nieprzygotowane do wojny.

W ciężkich walkach granicznych rosyjska 1 armia (zwana też Armią Wileńska) pod dowództwem generała Pawła von Rennenkampfa (z pochodzenia Niemca bałtyckiego) zepchnęła do defensywy niemiecką 8 armię i od północnego wschodu wkroczyła do Prus Wschodnich. Sytuacja Niemców stała się dramatyczna, tym bardziej, że od południa do ataku szykowała sie już 2 armia rosyjska (tak zwana Armia Warszawska) generała Aleksandra Samsonowa. Niemieckie dowództwo naczelne postawiło wówczas na czele 8 armii odwołanego z emerytury 68-letniego generała Paula von Hindenburga. Ten wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna z sumiastym wąsem stanowił uosobienie wszelkich cech pruskiego junkra. Jako szefa sztabu przydzielono mu generała Ericha von Ludendorffa. Razem stworzyli idealny tandem. Ludendorff opracował, a Hindenburg wcielił w życie ryzykowny, a zarazem genialny plan. 8 armia pozostawiła Rennenkampfowi wolną drogę na Królewiec, a sama błyskawicznie przerzucona została koleją w okolice Lidzbarka i Nidzicy, by sposobić się do uderzenia na lewą flankę Samsonowa.

Na przebiegu walk zaważył brak przygotowania Rosjan do wojny. Armia Warszawska była liczebnie potężna, ale jednocześnie niedostatecznie wyposażona. Dla niektórych żołnierzy zabrakło broni, szwankowało zaopatrzenie w żywność, transport i łączność. Żołnierze musieli pokonywać pieszo po kilkadziesiąt kilometrów dziennie i w efekcie wkraczali do walki głodni i zmęczeni. Nie bez znaczenia okazała się jawna niechęć, jaką darzyli sie obydwaj rosyjscy dowódcy armii jeszcze od czasów wojny rosyjsko-japońskiej 1904 roku. Jeśli dodać do tego nieudolną koordynację działań ze strony dowódcy rosyjskiego dowódcy Frontu Północno-zachodniego generała Jakowa Żylińskiego, to wynik walk był z góry łatwy do przesądzenia.

Pomimo tych wszystkich mankamentów Armia Warszawska 20 sierpnia 1914 przekroczyła od południa granicę Prus Wschodnich na odcinku od Działdowa po Szczytno i śmiało posuwała się naprzód. Gernerał Samsonow miał wrażenie, że uderza w "miękkie podbrzusze" Prus Wschodnich. W rzeczywistości dał się wciągnąć w pułapkę zastawioną przez Niemców. Rosjanie wtargnęli daleko w głąb terytorium Niemiec dochodząc aż do Olsztyna. To nie był atak, któremu towarzyszyłyby rabunki, gwałty i morderstwa. W stosunku do ludności cywilnej Rosjanie zachowywali się wzorowo, płacąc za rekwirowaną żywność złotymi i srebrnymi rublami. Tak się wojowało w czasach, gdy uczciwość i honor były wartościami powszechnie obowiązującymi. I Wojna Światowa miała to zmienić raz na zawsze.

26 sierpnia ruszyło z impetem niemieckie natarcie na lewą flankę i tyły 2 armii. W ciągu kilku dni Rosjanie zostali pobici i zamknięci w okrążeniu, z którego udało się wyrwać jedynie nielicznym jednostkom. Z tej rozpaczliwej sytuacji Armię Warszawską mogła uratować jedynie energiczna odsiecz ze strony Armii Wileńskiej. Ale Rennenkampf kompletnie nie orientował się w sytuacji i posuwał się do przodu bardzo wolno. W efekcie 1 armia została unicestwiona. Zginęło 30.000 żołnierzy, a blisko 100.000 dostało się do niewoli. Dowódca armii, generał Aleksander Samsonow popełnił samobójstwo w nocy z 29 na 30 sierpnia w lasach koło Wielbarka. Do dzisiaj poszukiwacze skarbów poszukują w mazurskich puszczach armijnej kasy, na którą składały się skrzynie wypełnione złotymi i srebrnymi rublami.

Bitwa, która rozegrała się na wielkiej przestrzeni południowych Mazur, poczatkowo przeszła do historii jako Bitwa pod Olsztynem. Dopiero sam Paul von Hindenburg zmienił jej nazwę na II Bitwę pod Tannenbergiem, argumentując, że w tej właśnie wiosce w kluczowym momencie walk kwaterował sztab 8 armii. Odtąd jest przez Niemców uważana za skuteczny rewanż za klęskę Ulryka von Jungingen.

Jak widać, wiele nacji ma powody, by pod Grunwaldem świętować rocznice wielkiego zwycięstwa swoich przodków. Polacy i Litwini z powodu wydarzeń roku 1410, Niemcy - z powodu roku 1914. No i przede wszystkim Rosjanie. Przecież to właśnie oni w roku 1945 pomścili żołnierzy Samsonowa i chyba definitywnie przekreślili spuściznę Zakonu Krzyżackiego, zajmując Prusy Wschodnie. Na upartego skuteczną zimową ofensywę Armii Czerwonej można by nazwać III Bitwą pod Tannenbergiem (Grunwaldem).