sobota, 10 października 2009

Poprawność ekonomiczna

Z poprawnością polityczną jesteśmy oswojeni. W amerykańskim filmie (innych prawie nie pokazują) szefem musi być Murzyn. Ewentualnie szefem może być kobieta, ale wtedy Murzyn musi być naukowcem, wybitnym lekarzem, genialnym hakerem, czyli jednym słowem gigantem intelektu. W Polsce perfekcyjnie poprawny politycznie jest Piotr Kraśko. Do tego stopnia, że podobno mają go wysłać do Sevres pod Paryżem w charakterze światowego wzorca poprawności politycznej. Na wypadek więc, że Kraśki może nam zabraknąć, pozwalam sobie przypomnieć, co jest, a co nie jest prawomyślne. A więc politycznie poprawne są: demokracja, USA, Unia Europejska, homoseksualizm, feminizm, własność prywatna, terroryzm państwowy, katolicyzm (w Polsce), służby specjalne i Kubuś Puchatek. Politycznie niepoprawne są: dyktatura, Iran, Białoruś, pedofilia, palenie papierosów, własność państwowa, terroryzm prywatny, katolicyzm (poza Polską), świńska grypa i hemoroidy.

Zostawmy żarty na boku i przyjrzyjmy się, czego uczą nas media w zakresie ekonomii. Co jest dobre, a co złe? Z niektórymi wskaźnikami sprawa jest prosta. Jeżeli rośnie produkcja lub PKB, jest to zjawisko pozytywne, jeżeli spada - negatywne. Wyjątkiem był tu profesor Leszek Balcerowicz, który uważał, iż, jeżeli gospodarka rośnie w tempie ponad 5% PKB, to należy ją schładzać. Chińczykom rosło średnio 10% przez 20 lat z rzędu i nie schładzali.

Analogicznie, jak PKB dziennikarze zajmujący się gospodarką i "niezależni eksperci" oceniają giełdę. Jeśli rośnie to dobrze, jeśli rośnie szybko (np. 50% rocznie) to wręcz wspaniale. Jak widać, postrzeganie takiego zjawiska jako ewidentnej bańki spekulacyjnej jest w złym guście.

Podobnie jest z kursem złotego. Jeśli spada, zaczyna się lament nad tymi, co pobrali kredyty we frankach szwajcarskich. Jeśli rośnie, no to mamy prawie święto narodowe. Jakoś nikt nie pamięta, że dla pracowników firm produkujących na eksport to bardzo zła nowina. Mam wrażenie, iż politycy i dziennikarze telewizyjni oceniają kurs złotego pod kątem najbliższego urlopu, który planują spędzić na Seszelach. A przecież ogromny sukces gospodarczy Chin ma swe główne źródło w dumpingu walutowym. To dlatego możemy kupić chińskie skarpetki za 2 zł, a buty za 20 zł. To dlatego oni mają rekordowy wzrost gospodarczy i pewną pracę, a my silną (do niedawna) złotówkę i gołą dupę. No, ale co taka komunistyczna swołocz wie o ekonomii?

Dziwacznie jest z inflacją. Do niedawna była traktowana jak diabeł wcielony, którego należy tępić za wszelką cenę. Teraz nagle okazuje się, że inflacja to mały pikuś, a prawdziwie groźna jest deflacja. Ciekawe, że radykalna zmiana oficjalnej wykładni nastąpiła w obrębie tego samego kierunku w ekonomii tj. monetaryzmu.

Jeśli chodzi o ceny surowców, to jednolitej wykładni nie ma. W tej dziedzinie pozostawiano "niezależnym ekspertom" więcej niezależności. Prowadzi to do ciekawych, rzekłbym twórczych interpretacji. Jakiś czas temu na antenie TVN CNBC usłyszałem, że "niestety, ceny ropy naftowej spadają". Allah akbar! Czyżbyśmy się obudzili w drugim Kuwejcie, a ja tego nie zauważyłem?

Na koniec zostawiłem złoto. W Polsce media mało zajmują się tym tematem, ale za granicą i owszem. W USA spekulant skupujący złoto to niemal wróg publiczny. Swoją niepatriotyczną postawą podważa wiarygodność jedynie słusznej polityki prowadzonej przez FED i rząd prezydenta Obamy. Przez takich szkodników Ben Bernanke może nie zdążyć odebrać Nobla z ekonomii.

A ja jednak doradzam Wam zainwestować właśnie w złoto.

Krótki kurs kreatywnej statystyki

Kreatywną księgowość znamy od dawna. Nazwa stała się znana dzięki ENRONowi, ale same zjawisko rozpowszechniło sie w świecie o wiele wcześniej. Chyba już w starożytności fałszowano księgowość, a w średniowieczu to już na pewno. Tylko motywy się zmieniały na przestrzeni wieków. Zaniżanie zysku, aby nie zapłacić podatku ustąpiło miejsca zawyżaniu zysku, aby prezesi mogli sobie wypłacić bonusy. Zły przykład szedł z góry i dalej idzie. Najbardziej mataczą rządy. Minister Rostowski ogłosił na przyszły rok deficyt budżetowy w wysokości 52 mld zł, podczas gdy wszyscy wiedzą, że razem ze wszystkimi serwitutami będzie tego ze dwa razy tyle.

Kreatywna statystyka to zjawisko nowe i, można tak powiedzieć, rozwojowe. W dobie kryzysu propagandziści wszystkich krajów łączą się we wspólnym dziele ogłupiania społeczeństw i wmawiania im, że czarne to białe, że pies to kot, że bieda to dobrobyt. Także przy pomocy statystyki. W ostatnich miesiącach udało mi się wyłapać w mediach 3 metody statystycznych manipulacji.

1. Porównywanie nieporównywalnego

Powszechnie wiadomo, że ze względów klimatycznych niektóre wskaźniki, jak np. produkcja przemysłowa, PKB i bezrobocie różnią się dość istotnie w poszczególnych kwartałach. Dlatego zawsze porównywano je rok do roku, a nie kwartał do kwartału. W tym roku zrobiono wyjątek. Usilnie porównywano 2 kwartał do 1-go, żeby udowodnić, iż kryzys się skończył. Zgodnie z tak pojmowaną statystyką można będzie np. ogłosić, że zbiory zbóż wzrosły nam o 100% w 3 kwartale. W 4 kwartale z kolei wzrosną nam buraki cukrowe itd.

2. Metoda "na korektę"

Kilka tygodni temu w Wiadomościach TVP redaktor Piotr Kraśko triumfalnie obwieścił koniec recesji w Europie w oparciu o właśnie opublikowane dane statystyczne. Wrażenie było piorunujące i porównywalne jedynie z końcem komunizmu ogłoszonym przez Joannę Szczepkowską w 1989 roku. Wczoraj okazało się, iż po korekcie PKB w strefie euro jednak spadło o 0,3 % kwartał do kwartału (rok do roku spadek o 4,8%). Ale te dane oczywiście nie zostały nagłośnione.

3. Metoda "na oczekiwania"

To już jest największa bezczelność. Niezależnie od tego, czy bezrobocie rośnie o 2 mln, czy PKB spada o 20%, i tak wynik jest zawsze lepszy od oczekiwań ekspertów.

Na pewno "eksperci" i "specjaliści" już pracują nad nowymi metodami. A w ostateczności mają jeszcze w zanadrzu metodę "na chama", czyli kłamstwo w żywe oczy.