wtorek, 1 września 2009

Wyjątkowy naród

Młody człowiek uczący się historii w polskiej szkole, a następnie pogłębiający swą wiedzę historyczną w oparciu o polską telewizję może łatwo dojść do wniosku, iż Polacy to naród szczególny. Miłujący pokój, walczący jedynie w obronie ojczyzny lub "za wolność naszą i waszą", szlachetny i wspaniałomyślny dla wrogów. Za to najbliżsi sąsiedzi (zwłaszcza ci ze wschodu i zachodu) to się nam trafili "z piekła rodem". Od niepamiętnych czasów napadali nas podstępem i znienacka, mordowali nasze dzieci i starców, gwałcili nasze kobiety, łupili nasze bydło i nierogaciznę, palili nasze zagrody. Zresztą sąsiedzi nieco dalsi (Szwedzi, Turcy, Tatarzy) też nie byli pod tym względem wiele lepsi. Czy ten obraz odpowiada prawdzie? Spróbujmy cofnąć się do początków naszej państwowości i przeanalizować genezę naszych konfliktów z innymi nacjami.

Zacznijmy od południowych sąsiadów, Czechów. W obiegowym pojęciu nie jest to szczególnie niegodziwy wróg, ale i żaden przyjaciel. Pamiętamy, że w czasach piastowskich Czesi sprzymierzali się przeciwko nam z Niemcami (np. w 1109), mają też na sumieniu różne wobec nas przewiny, jak kradzież relikwi św. Wojciecha, czy wykastrowanie Mieszka II. Początki jednak były jak najbardziej dobrosąsiedzkie. Przejęliśmy od Czechów chrześcijaństwo, a związek polsko-czeski przypieczętowany został ślubem Mieszka I z Dobrawą. To była wówczas duża rzecz, która wybawiała nas od niebezpieczeństwa nawracania "ogniem i mieczem" przez Niemców. Powinniśmy być więc chyba wdzięczni Czechom za to, że dzieki nim uniknęłismy losu Wieletów i Obodrzyców (podobnie, jak Litwini nam za nie podzielenie losu Prusów i Jaćwingów). Jak odwdzięczył się braciom Czechom nasz pierwszy historyczny władca? Zaatakował ich w sojuszu z Niemcami i zabrał połowę ich państwa (Dolny i Górny Śląsk, zachodnia Małopolska z Krakowem).
Tak, tak, pierwsze mury na Wawelu postawili Czesi, gdyby ktoś nie wiedział. Bolesław Chrobry (pół-Czech) kontynuował na odcinku południowym politykę ojca. Zmieniał książąt czeskich , jak marionetki, a jednego z nich Bolesława Rudego kazał podstępnie uwięzić i oślepić. W końcu sam objął władzę w Pradze, co prawda nie na długo. Czy więc można się dziwić, że w późniejszym okresie Czesi starali się nam odwdzięczyć "pięknym za nadobne"?

Skoro już wiemy, że z Czechami to my "zaczęliśmy", przejdźmy teraz do stosunków z Niemcami. Tu nie powinno być żadnych wątpliwości, po czyjej stronie leży historyczna wina. Drang nach Osten, Krzyżacy i wszystko jasne. Pierwszy historyczny polsko-niemiecki konflikt to zwycięska dla nas bitwa pod Cedynią w 972. Do dziś nie za bardzo wiadomo, czy to Niemcy wtargnęli w granice państwa Mieszka I, czy też było wręcz odwrotnie. Granice w tamtych czasach nie były zbyt precyzyjne. W sumie był to jednak "mały pikuś", zwłaszcza, że potem nastąpiło wiele lat doskonałych stosunków z Niemcami, których ukoronowaniem był Zjazd Gnieźnieński Ottona III i Bolesława Chrobrego w roku 1000. Rąsia, buźka, sztama i deutsch-polnische Freundschaft. Następny król niemiecki Henryk II ( święty Kościoła Katolickiego) nie przypadł jednak Chrobremu do gustu. Nasz dzielny władca rozpoczął wówczas z Niemcami wojnę prewencyjną (tak, jak George W. Bush z Irakiem) i przez kilka lat systematycznie najeżdżał Miśnię , Merseburg i inne wschodnioniemieckie grody. Wojska Chrobrego były zbyt słabe, by dłużej utrzymać zdobyty teren, ale, co się nagwałciły i nałupiły, tego im nikt nie odbierze.

Na granicy wschodniej przez wiele lat panował spokój. Istniało tam kilka zapyziałych gródków zwanych dumnie Grodami Czerwieńskimi. Raz Rusini odbierali je nam, potem my im, i tak w kółko. Jak to miedzy dobrymi sąsiadami bywało, nikt nie robił z tego problemu aż do roku 1018. Wtedy właśnie nasz "szalony Bolek" ruszył na Kijów pod pretekstem pomocy zięciowi. Pokonał Rusinów na Wołyniu, zdobył Kijów, złupił i na odchodne zabrał do swojego haremu 9, czy też 10 ruskich księżniczek (oj, jurny ci to był władca, choć zarazem i gorliwy chrześcijanin, który zęby kazał wybijać za nie przestrzeganie postu). Potem pewnie je podarował swym dzielnym wojakom, bo o dalszym losie nieszczęsnych dziewcząt historia milczy. Żeby zakończyć wątek polskich stosunków ze wschodnim sąsiadami, warto wspomnieć jeszcze, że nie tylko w Kijowie, ale i w Moskwie (1610) Polacy byli znacznie wcześniej, niż Rosjanie w Warszawie.

A co z okrucieństwami towarzyszącymi często wojnom, takimi, jak mordowanie bezbronnych jeńców, czy pastwienie sie nad ludnością cywilną? Czy pod tym względem Polacy mają historycznie czyste sumienia? Otóż nie mają.

Zacznijmy od wyrzynania nieszczęsnych jeńców. W Polsce prekursorem takiego właśnie traktowania wziętych do niewoli żołnierzy przeciwnika był hetman Jan Tarnowski. W 1531 po zwycięstwie pod Gwoźdźcem rozkazał wymordować 1000 mołdawskich jeńców. Hetman Tarnowski wcale nie przejawiał w stosunku do Mołdawian jakiejś szczególnej niechęci. a tylko miał zasady. 4 lata później identycznie potraktował 1500 jeńców moskiewskich pod Starodubem. Ot, prawdziwy internacjonalista. W czasach bardziej współczesnych mamy sprawę znacznie większego kalibru. Po zwycięskiej Bitwie Warszawskiej w 1920 do polskiej niewoli trafiło co najmniej 50.000 bolszewickich jeńców. Prawie wszyscy zgineli najbliższej zimy z głodu i zimna. Małe wielkopolskie miasteczko Strzałkowo budzi w Rosji podobne skojarzenia, jak w Polsce Katyń. Tyle, że za Strzałkowo nikt nie przeprosił.

Co do okrucieństw na cywilach, to najwięcej takowych polskie wojsko popełniło w czasie wojny z Rosją w latach 1609-1619. W szeregach polskiej armii działały wówczas żyjące wyłącznie z łupów chorągwie lekkiej jazdy sformowane przez pułkownika Aleksandra Lisowskiego, czyli słynni lisowczycy. Podobnie, jak hetman Tarnowski, oni także mieli swoje zasady, w myśl których ludność każdego zdobytego miasta lub wioski była wycinana w pień, bez względu na wiek i płeć. Ale i regularne oddziały w służbie Rzeczpospolitej ubabrały się w okrucieństwach po łokcie. W 1611 w zdobytej przez Polaków Moskwie wybuchło powstanie przeciwko okupantom. Polski dowódca Aleksander Gosiewski krwawo stłumił bunt, a nastepnie w odwecie rozkazał spalić miasto. Moskwa poszła z dymem, zginęły tysiące ludzi. Kilka miesięcy później Polacy aresztowali duchowego przywódce powstania, metropolitę Moskwy i Wszechrusi Hermogena. Został najpierw brutalnie skatowany, a potem wrzucony do lochu głodowego, gdzie zmarł.

Nie, nie jesteśmy wyjątkowym narodem. Jesteśmy tacy sami, jak inni. Ani lepsi, ani gorsi.

Rocznica klęski

Znów mamy 1 września i, jak co roku, narodowo-męczenniczy spektakl w mediach (szczególnie w państwowej telewizji). Patriotyczne zadęcie i coraz większe fałszowanie historii. Mniejsza z tym, że z roku na rok coraz więcej winy za rozpętanie wojny przypisujemy Rosjanom, umniejszając tym samym odpowiedzialność Niemców. Większy sprzeciw budzi to, iż największa klęska w 1000-letniej historii Polski przedstawiana jest jako powód do dumy i chwały. Oglądając telewizję można odnieść wrażenie, że w 1939 roku byliśmy nie tylko "silni, zwarci, gotowi", ale do tego bohaterscy, dobrze dowodzeni i wręcz wspaniali. Gdyby nie zdradziecki cios w plecy zadany nam przez Stalina, to pewnie pogonilibyśmy Niemcom kota, że hej.

Przegrać wojnę z silniejszym przeciwnikiem nie jest wstyd. Ważny jest jednak styl, w jakim owa porażka została odniesiona. We wrześniu 1939 roku przegraliśmy w fatalnym stylu, właściwie nie próbując nawet podjąć walki z Niemcami. Polskie naczelne dowództwo wręcz się skompromitowało. Przyjęty przez marszałka Edwarda Rydza- Śmigłego plan wojny okazał się w praktyce katastrofą. Zamiast twardej obrony mieliśmy planowy odwrót na całym froncie, który stopniowo przekształcał się w bezładną, paniczną ucieczkę. Nie lepiej od Naczelnego Wodza wypadli inni wyżsi dowódcy. Z 9 najwyższych rangą polskich generałów (dowódcy frontów i armii) trzech (generałowie Dąb-Biernacki, Rómmel i Fabrycy) uciekło z pola walki, a kolejnych trzech (generałowie Piskor, Bortnowski i Przedrzymirski-Krukowicz) dowodziło w sposób karygodnie nieudolny. Tylko do generałów Sosnkowskiego, Szyllinga i Kutrzeby nie można mieć większych pretensji. Kutrzeba nawet podjął jedyny w tej wojnie zwrot zaczepny, którego efektem była Bitwa nad Bzurą. Szkoda tylko, że do kontrataku wybrał najmniej chyba do tego nadający się teren w Polsce, a mianowicie całkowicie bezleśną równinę w okolicach Kutna. Panujące w powietrzu Luftwaffe miało polskie oddziały "jak na patelni" i przesądziło o wyniku bitwy.

Niewiele lepiej było na niższych szczeblach armii. Zdarzały się przypadki bohaterskich dowódców (generał Bołtuć, pułkownik Dąbek, kapitan Raginis), lecz ogólnie z dowodzeniem było bardzo marnie. Trudno o przebieg kampanii obwiniać szeregowych żołnierzy, ale faktem jest, że większość z nich poszła do niemieckiej lub sowieckiej niewoli nie oddawszy ani jednego strzału w kierunku wroga. Milionowa armia zadała Niemcom straty szacowane na 10-15.000 ludzi, tj. mniej więcej takie, jak w 1944 40-krotnie mniej liczni i bez porównania gorzej uzbrojeni powstańcy warszawscy. Potwierdził się wielokrotnie w naszej historii obserwowany i zauważany przez fachowców wojskowości (np. Clausewitz) fakt, iż Polacy są doskonałymi żołnierzami w natarciu, natomiast w obronie brakuje im determinacji i wytrwałości. Na szczęście, honor polskiej armii obronili ci, którzy walczyli najdłużej - generał Franciszek Kleeberg (pochodzenia szwedzko-austriackiego) i admirał Józef Unrug (stuprocentowy Niemiec).

Podobnie jak armia, zawiodły władze polityczne. Chlubimy się tym, że nie podpisaliśmy kapitulacji i nie podjęliśmy kolaboracji z okupantem, lecz wynikło to bynajmniej nie z jakiejś szczególnej siły charakteru narodowego. To najeźdźcy nie chcieli rozmawiać, a poza tym nie mieli z kim. Uciekli Naczelny Wódz, Prezydent, Premier, wszyscy ministrowie. Nawet Prymas zostawił swoją owczarnię i dał dyla za granicę. Ta powszechna ucieczka władzy państwowej pociągnęła za sobą tragiczne skutki. Zamiast wynegocjować z Niemcami i Rosjanami jakieś minimum autonomii i godziwe traktowanie (tak, jak Czesi, nie mówiąc o Francuzach), naród pozostawiono na pastwę okupantów. Za tchórzostwo i brak odpowiedzialności swoich przywódców miliony Polaków zapłaciły życiem.