sobota, 24 lipca 2010

Warszawskie fatum

Ocena Powstania Warszawskiego dzieli Polaków od 66 lat i chyba będzie dzielić przez następne długie dziesięciolecia. O ile nikt nie kwestionuje bohaterstwa powstańców, o tyle ocena inspiratorów i przywódców powstania bywa skrajnie różna. Jedni uważają ich "najdzielniejszych z dzielnych", inni natomiast za lekkomyślnych, a nawet zbrodniczych politykierów, którzy popchnęli warszawską młodzież do beznadziejnej walki i doprowadzili do jednej z największych tragedii w dziejach Polski.

Obiektywna ocena ówczesnego dowództwa AK jest bardzo trudna i wymaga wzięcia pod uwagę wszystkich uwarunkowań. Punktem wyjścia powinna być chyba analiza dokonań polskiego podziemia w okresie 1939-1944. Jak wiadomo, po wojnie komuniści zarzucali AK "stanie z bronią u nogi" przez większość okupacji. Jest to ocena krzywdząca, choć na pozór trafna. Rzeczywiście osiągnięcia blisko półmilionowego polskiego ruchu oporu (wliczając formacje działające niezależnie od AK) przedstawiają się nader mizernie na tle dokonań partyzantki sowieckiej, jugosłowiańskiej, a nawet francuskiej, norweskiej, czy czeskiej (spektakularny zamach na Heydricha). Nie da się ukryć, że wielu partyzantów więcej czasu spędziło na piciu bimbru i chędożeniu wiejskich dziewczyn, niż na rzeczywistej walce z okupantem. Z drugiej strony nie sposób nie dostrzec okoliczności usprawiedliwiających taką właśnie postawę. Nigdzie indziej (może poza ZSRR i Jugosławią) hitlerowcy nie stosowali takiego terroru i odpowiedzialności zbiorowej, jak w Polsce. Za jednego zabitego Niemca ginęły w masowych egzekucjach dziesiątki i setki niewinnych ludzi, a w odwecie za akcje ruchu oporu puszczano z dymem całe wsie. Nie bez znaczenia był też teren działania. Polska jest krajem równinnym, gęsto zaludnionym i pozbawionym wielkich kompleksów leśnych. Nawet Góry Świętokrzyskie i lasy Roztocza nie dawały takiego schronienia, jak Góry Dynarskie, czy bagna Polesia. W czasie operacji Sturmwind II polska partyzantka boleśnie przekonała się, że wróg jest w stanie sforsować nawet najbardziej niedostępne polskie knieje i uroczyska.

Latem 1944 roku w obliczu potężnej sowieckiej ofensywy dowództwo AK stanęło przed dylematem: teraz albo nigdy. Bierność oznaczała oddanie Polski w ręce Stalina i jego polskich komunistycznych kolaborantów. Z kolei doświadczenia wyniesione z niepowodzeń akcji "Burza" i "Wachlarz" nakazywały daleko idącą ostrożność w podejmowaniu współpracy z Armią Czerwoną. Wiemy, jaką decyzję podjęli generał Bór-Komorowski i jego sztab. Wiemy, jakie były jej tragiczne dla Warszawy i Polski skutki. Czy decyzja była błędna, czy też tragedia Powstania Warszawskiego była efektem fatalnego zbiegu okoliczności?

Dość powszechnie zarzuca się kierownictwu AK błędną ocenę zamierzeń wojsk sowieckich, które nie przyszły z pomocą powstańcom, zachowując do końca walk wrogą neutralność w stosunku do obu stron walczących w Warszawie. Sowieci mieli wówczas dwie opcje działania. Opcja wojskowa (taktyczna) nakazywała za wszelką cenę zdobyć przyczółek na lewym brzegu Wisły, a Powstanie Warszawskie znakomicie taką możliwość ułatwiało. Stalin wybrał jednak opcję polityczną (strategiczną) polegającą na biernej obserwacji, jak przeważające siły niemieckie zgniatają stopniowo powstanie i przy okazji mordują 200 tys. ludności cywilnej. Decyzja Stalina była nieludzka i cyniczna, ale całkowicie zgodna ze imperialnymi interesami ZSRR.

Napisano grube tomy na temat takiego, a nie innego zachowania się Rosjan, natomiast w ogóle nie podejmuje się tematu zachowania Niemców, tak jakby uporczywa i bezwzględna walka z powstaniem była czymś z góry przesądzonym. Tymczasem Niemcy też mieli dwie opcje. Wojskowa nakazywała zdusić powstanie wszelkimi możliwymi środkami, ale polityczna coś wręcz przeciwnego, czyli wycofanie wojsk z Warszawy. Powstanie jakiegoś polskiego (i niezależnego od ZSRR) bufora oddzielającego nacierającą Armię Czerwoną od cofających się Wehrmachtu i SS nie tylko dawało Niemcom chwilę wytchnienia, ale także stwarzało wiele potencjalnych korzyści na przyszłość. Najmniejszą z możliwych byłoby potężne zamieszanie w najważniejszym centralnym punkcie natarcia Rosjan, największą - trwała destabilizacja antyniemieckiej koalicji i realne perspektywy zawarcia separatystycznego pokoju na jednym z dwóch frontów.

Jeżeli Komorowski, Pełczyński i Chruściel rozważali różne wersje zachowania się Niemców (co chyba należy domniemywać), to znaczy, że musieli brać pod uwagę 4 możliwe warianty rozwoju sytuacji, a mianowicie:
1. Rosjanie wybierają opcję polityczną i Niemcy wybierają opcję polityczną
2. Rosjanie wybierają opcję wojskową, a Niemcy wybierają opcję polityczną
3. Rosjanie wybierają opcję wojskową i Niemcy wybierają opcję wojskową
4. Rosjanie wybierają opcję polityczną, Niemcy wybierają opcję wojskową

Wariant pierwszy był oczywiście najbardziej pożądany i korzystny. W takiej sytuacji powstańcy zajęliby Warszawę bez większych walk, a następnie kierownictwo Polski Podziemnej mogłoby podjąć polityczne i wojskowe rozmowy z Rosjanami, mając w ręce atut samodzielnego opanowania stolicy Polski.

Wariant drugi był nieco gorszy od pierwszego, ale w sumie też bardzo korzystny. Do negocjacji z Rosjanami musiałoby dojść w trybie pilnym i na niższym szczeblu. Podobnie, jak w wariancie pierwszym nie doszłoby do ofiar wśród ludności Warszawy.

Wariant trzeci doprowadziłby do krwawych, ale w sumie zwycięskich walk, w których doszłoby do polsko-rosyjskiego braterstwa broni. Groziły spore straty wśród cywilów, a także powtórzenie się sytuacji z Wilna. W sumie jednak przebieg wydarzeń rysował się korzystniej, niż w wersji biernego czekania na rozwój wypadków.

Wariantu czwartego nie warto analizować. On właśnie się ziścił i oznaczał tragedię dla Warszawy i Polski.

Wojna i polityka to nie są zdarzenia losowe (jak np. rzut monetą) i dlatego nie można przyjmować, że prawdopodobieństwo fatalnego czwartego wariantu wynosiło 1/4 czyli 25%. Na pewno było jednak w ocenie kierownictwa AK wyraźnie mniejsze od 50%. Nikt nie mógł przewidzieć, że Stalin wykaże się zimnym wyrachowaniem, a Hitler i Himmler tępym krótkowzrocznym fanatyzmem, co w sumie złożyło się na tragiczne warszawskie fatum.