wtorek, 21 grudnia 2010

Mieszkaniowe mity

Do napisania tego tekstu skłonił mnie wczorajszy post na blogu Roberta Gwiazdowskiego. Ten ceniony przeze mnie ekonomista tym razem popełnił ewidentnego knota niezgodnego z logiką, za to bardzo spolegliwego w stosunku do tez od lat lansowanych przez lobby deweloperskie. W szczególności pan Gwiazdowski powielił kilka mitów nie mających nic wspólnego z rzeczywistością.

Mit nr 1: W odróżnieniu od Zachodu (USA, Europa Zachodnia) w Polsce popyt na nieruchomości kształtowany jest przez rzeczywiste potrzeby, a nie przez spekulację.

Tak się składa, że od 11 lat mieszkam na osiedlu składającym się z domów jednorodzinnych i wielomieszkaniowych kamienic oddanych do użytku w okresie ostatnich 15 lat. Mogę stwierdzić, że ponad połowa zasobów mieszkaniowych nie jest i nigdy nie była zasiedlona. Domy i mieszkania zostały kupione przez ludzi, których priorytetowym celem był zysk na rosnących cenach nieruchomości. Ich właścicieli można podzielić na 3 grupy:
a) zamożni ludzie mieszkający w Polsce posiadający 2 lub więcej nieruchomości
b) Polacy pracujący za granicą planujący na starość powrót do Polski
c) osoby z zagranicy (na ogól polskiego pochodzenia, chociaż niekoniecznie) nie planujące kiedykolwiek zamieszkania w Polsce
Kupno nieruchomości w Polsce (za gotówkę lub na kredyt) przez cały czas traktowane było jako doskonała inwestycja, na której można dobrze zarobić. Do tego stopnia, że właściciele owych pustostanów nigdy nie byli zainteresowani ich wynajmem. Sytuacja pod tym względem zaczęła się zmieniać dopiero w bieżącym roku.

Mit Nr 2: Ponieważ Polacy traktują zakup nieruchomości jako inwestycję życiową (żeby nie mieszkać z teściową), a nie kapitałową, to rynek hipoteczny w Polsce jest bezpieczniejszy niż na Zachodzie (ze względu na większą motywację do spłacania kredytu).

To już jest kompletna brednia. Inwestor kapitałowy posiadający inne mieszkanie i trochę oszczędności, w razie kryzysu ryzykuje stratą na inwestycji. Natomiast w Polsce (podobnie, jak w USA i w Hiszpanii, ale odmiennie, niż na przykład w Niemczech) banki udzieliły kredytów wielu młodym ludziom nie posiadającym niczego poza lichą pracą i dobrymi chęciami. W razie utraty pracy (co jest bardzo prawdopodobne w perspektywie 30-40 lat spłacania kredytu) taki człowiek staje się niewypłacalnym NINJA i żadna motywacja nie zapobiegnie wylądowaniu pod mostem (z jednoczesną stratą dla banku). Dodatkowy pogarsza sytuację fakt, że duża część kredytów w Polsce została zaciągnięta w walutach obcych. Jak by na to nie patrzeć, rynek hipoteczny w Polsce obciążony jest bardzo dużym ryzykiem.

Mit Nr 3: Kupno mieszkania na kredyt jest znacznie lepszą alternatywą od wynajmu

Przez blisko 10 lat pracowałem i mieszkałem w jednym z krajów zachodniej Europy. Ponieważ traktowałem swój pobyt jako czasowy, wynajmowałem mieszkanie w dużej kamienicy. Rozpiętość dochodów wśród moich sąsiadów była znaczna. Trafiały się samotne matki z trojgiem dzieci żyjące z socjalu, ale z drugiej strony wynajmowali mieszkania także samotni lekarze lub prawnicy. Generalnie spory odsetek społeczeństwa przez całe życie mieszkał w lepszych lub gorszych wynajętych nieruchomościach, czego nikt nie traktował jako ujmy na honorze. W Polsce pozostałości PRL-owskiego myślenia plus propaganda deweloperskiego lobby doprowadziła do powstania swoistej ideologii, w myśl której człowiek mieszkający w wynajętym mieszkaniu to "nieudacznik", a człowiek kupujący mieszkanie na kredyt to "zaradny". Przy tym wynajmowanie mieszkania, to "nabijanie kabzy prywaciarzowi", podczas gdy w zakupie mieszkania na kredyt nie widzi się "nabijania kabzy zagranicznemu bankowi". Wybór pomiędzy wynajmem i zakupem to sprawa indywidualnych priorytetów każdego człowieka, a nie jakiejś poprawności politycznej.

Mit Nr 4: W Polsce perspektywy dla budownictwa są znakomite, ponieważ istnieją duże potrzeby mieszkaniowe wśród ludności.

Tu już nawet trudno polemizować na przyzwoitym poziomie. Jeszcze większe potrzeby są w Czarnej Afryce. No, i co z tego wynika? Gówno, panie Gwiazdowski.

wtorek, 14 grudnia 2010

Pierwsza dekada

11 lat temu cała ludzkość szykowała się na wielkie wydarzenie, jakim miało być wkroczenie w nowe tysiąclecie. Niezgodnie z matematyką, ale zgodnie z emocjami uznano, że rok 2000 to pierwszy rok XXI wieku i nikogo nie przekonywały racjonalne dowody, że właściwie pierwszym dniem trzeciego tysiąclecia będzie dopiero 1 stycznia 2001. Dzisiaj te millenijne emocje opadły i chyba już nikt nie zakwestionuje faktu, że 31 grudnia br. zakończy pierwszą dekadę nowego wieku i tysiąclecia. To dobra pora, aby przeanalizować, co z licznych przed 11 laty przepowiedni i prognoz potwierdziło się, a co można już teraz miedzy bajki włożyć.

Zacznijmy od sytuacji politycznej współczesnego świata. Jest on dość diametralnie różna, od tego co prognozowano. A prognozowano wówczas "koniec historii" i zgodne współżycie narodów świata, strzeżone przez jedno światowe mocarstwo - Stany Zjednoczone Ameryki. Co prawda, niektóre decyzje administracji prezydenta Billa Clintona pod koniec lat 90-tych XX wieku wzbudzały zastrzeżenia opinii publicznej (zbyt jednostronne popieranie Izraela w konflikcie bliskowschodnim, kontrowersyjne bombardowanie Jugosławii), to jednak prawie nikt nie brał na serio możliwości zakwestionowania "Pax Americana" przez najbliższe kilkadziesiąt lat.

Wydarzenia z 11 września 2001 roku stanowiły dla świata szok tym większy, że uderzenie wyszło ze strony, której nikt by nawet nie podejrzewał o takie możliwości techniczne i logistyczne, a mianowicie radykalnych islamistów ucieleśnionych w postaci Al-Kaidy Osamy bin Ladena. Mocarstwo zareagowało jak zraniony lew, z furią atakując prawdziwego lub domniemanego przeciwnika w Afganistanie i Iraku. Rozpętano dwie wojny,w których śmierć poniosły setki tysięcy, jeśli nie miliony ludzi, a które (zwłaszcza ta w Afganistanie) okazały się wojnami nie do wygrania. USA ubrudziły sobie mocno ręce (Abu Ghraib, Guantanamo itp.) i stopniowo straciły sympatię świata. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że za kadencji George'a W. ("Debilju") Busha utraciły cały swój budowany przez dziesięciolecia autorytet moralny, którego nie zdołał odzyskać też jego następca, Barack Obama.

Jednocześnie z politycznym osłabieniem USA ujawniły się nowe siły, które zgłosiły swoje mocarstwowe aspiracje. Olbrzymi sukces gospodarczy Chin zaowocował powstaniem drugiej światowej siły, która w coraz większym stopniu stanowi przeciwwagę dla USA. Na dalszych pozycjach nastąpiły także istotne przetasowania. Kompletnej degrengoladzie uległa Organizacja Narodów Zjednoczonych. Osłabieniu roli Unii Europejskiej i Japonii towarzyszyło częściowe odbudowanie silnej pozycji Rosji, a także powstanie nowych moczrstw regionalnych w postaci Indii i Brazylii. Zwalczany przez USA islamski terroryzm nie tylko nie zniknął, ale wręcz umocnił się w wielu muzułmańskich krajach i środowiskach, chociaż nie zanotował już tak spektakularnych sukcesów, jak atak na World Trade Center.

Należy też zwrócić uwagę na powstanie i systematyczny rozwój bardzo niepokojącego zjawiska, które nazwałbym pełzającym zamordyzmem. Pod wpływem rosnących w siłę służb specjalnych i pod pozorem walki z terroryzmem, narkomanią i pedofilią w coraz większym stopniu dochodzi do systematycznego łamania praw człowieka w krajach formalnie czysto demokratycznych. Na lotniskach i posterunkach policji uczciwi obywatele zmuszani są do poddawania się upokarzającym procedurom, w coraz większym stopniu stosuje się podsłuchy, pojawiają się kolejne działania władz godzące w wolność słowa, zwłaszcza w internecie. Walka z przestępstwami natury seksualnej stała się wygodną przykrywką do zwalczania przeciwników politycznych. Państwowa kontrola mediów stwarza warunki do rozprzestrzeniania się modelu demokracji totalitarnej ewentualnie totalitaryzmu demokratycznego, abstrahując od pozornej absurdalności tych określeń.

Millenijne prognozy gospodarcze były również optymistyczne. Zakładano przedłużenie na czas nieokreślony wspaniałej koniunktury lata 90-tych. Założenie te zostały rychło skorygowane przez kryzys tzw. nowych technologii w połowie roku 2000, a następnie załamanie gospodarcze towarzyszące zamachom z 11.09.2001. Chcąc przeciwdziałac grożącej recesji, banki centralne wiodących państw świata zareagowały wówczas obniżeniem stóp procentowych poniżej poziomu inflacji, co z kolei doprowadziło do powstawania na wielką skalę kolejnych baniek spekulacycjnych na rynkach kapitałowych i surowcowych. Pęknięcie balona na cenach nieruchomości w USA było bezpośrednią przyczyną potężnego kryzysu jesienią 2008. Został on pozornie zażegnany poprzez wsparcie na nigdy niespotykaną skalę zagrożonego sektora finansowego zastrzykiem sztucznie wykreowanego przez banki centralne pieniądza. Wielu ekonomistów uważa, że ta metoda nie tyle zlikwidowała zarzewie potężnej recesji, co odsunęła ją w czasie za cenę nieuchronnej światowej hiperinflacji.

Jednocześnie zadłużenie większości państw świata sięgnęło poziomów spotykanych dotychczas jedynie w czasach długotrwałych wyniszczajacych wojen. Kolejne kraje stają się faktycznymi bankrutami (Islandia, kraje bałtyckie, Grecja, Irlandia) sztucznie reanimowanymi przy pomocy instytucji międzynarodowych (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Unia Europejska). Wdrożone w wielu krajach programy oszczędnościowe są kompletnie niewystarczające w stosunku do potrzeb. Najbardziej zagrożone są sytemy emerytalne i publicznej ochrony zdrowia. Widmo światowej katastrofy ekonomicznej jest bliższe rzeczywistości, niz kiedykolwiek wczesniej od czasów II Wojny Światowej.

Stosunkowo najmniej zmieniło się w pierwszej dekadzie XXI wieku w sferze wiary i ideologii. Śmierć papieża Jana Pawła II osłabiła katolicyzm i pogłębiła światowy kryzys religii i religijności. W skali świata dominują bezideowość i bezmyślny konsumpcjonizm nastawiony na "tu i teraz". Człowiek coraz bardziej psychicznie upodabnia się do bydlęcia. Pytania o początek istnienia, sens życia i nieśmiertelność stają się dla większości mało istotne wobec wyboru kolejnego nachalnie lansowanego przez media gadżetu. Sprawy ostateczne i przykre zostały ukryte przed okiem ludzkim za wysokimi płotami i grubymi murami szpitali i hospicjów, a uniwersalnym środkiem na problemy materialne stał się kredyt. Zaciagany bez umiaru przez państwa, samorządy i pojedyńczych przedstawicieli naszego gatunku. Dla jego odmiany z początków XXI wieku przyszli naukowcy być może przyjmą określenie "Homo debeticus", czyli człowiek zadłużony, dla którego kredyt jest równie niezbędny do życia, jak woda i powietrze.

środa, 8 grudnia 2010

Wałach trojański

Kilka lat temu ktoś nazwał Polskę osłem trojańskim USA w Europie. Nie ma się co obrażać, bowiem to określenie było ( i nadal jest) bardzo słuszne. Nasi, pożal się Boże, politycy różnych opcji rzeczywiście zachowują się wobec Stanów Zjednoczonych, jak wierne i usłużne przydupasy, liczące na to, iż za pokorną postawę spadnie im jakaś kość z pańskiego stołu. Niestety, ta uniżona służalczość zupełnie nie popłaca. Za czynne popieranie amerykańskich zamorskich awantur w Iraku i Afganistanie Polska nie otrzymała kompletnie nic. Nawet wiz do USA nie zniesiono. Mało tego, zapewne przyjdzie nam przeżyć jeszcze większe upokorzenie, kiedy owe wizy zostaną zniesione dla obywateli Rosji, bo na to się zanosi.

No, ale na tym dosyć o Polsce. W związku z międzynarodową nagonką na twórcę i szefa Wikileaks Juliana Assange'a przyszło mi bowiem do głowy, że Amerykanie mają na europejskim kontynencie jeszcze jednego wiernego sojusznika. Tym razem nie na polu polityki, ale w dziedzinie poprawności politycznej. Jest nim Szwecja. Skoro Polska jest osłem, to nasz skandynawski sąsiad zza wielkiej bałtyckiej kałuży niewątpliwie zasłuzył sobie na miano wałacha. Wałacha trojańskiego USAw Europie.

Julian Assange jest ścigany bynajmniej nie za działalność na szkodę USA, ale za gwałt i molestowanie seksualne, co doskonale wplata się w dzisiejszą modę "made in USA" ścigania po całym świecie "pedofilów" i innych "szowinistycznych męskich świń". Szwedzka prokuratura wystawiła za Assange'em międzynarodowy list gończy w oparciu o zeznania dwóch pań, które mniej więcej w jednym czasie miały z nim łóżkową okoliczność. Dzisiaj do mediów przenikły pikantne szczegóły. Jedna ze Szwedek oskarżyła Julka o to, że w trakcie stosunku doszlo do peknięcia prezerwatywy. Druga natomiast zarzuciła mu "gwałt psychiczny". I smieszno i straszno, jak mawiają Rosjanie. Trzeba doprowadzić poprawność seksualną do absurdu, by ścigać mężczyznę za coś takiego. Ale tak właśnie jest w USA i w Szwecji, przy czym nie ma już tutaj większego znaczenia, czy obie panie udały się do prokuratury powodowane zazdrością, czy też zostały odpowiednio zmotywowane przez CIA.

Już dość dawno odkryłem, że o charakterze kraju i zamieszkującego go narodu doskonale świadczą ograniczenia prędkości w poruszaniu się na drogach, a także sposób, w jaki ludzie się do tych ograniczeń odnoszą. Generalnie im większy zamordyzm, tym niższa dopuszczalna prędkość maksymalna w terenie niezabudowanym. W Szwecji na większości dróg obowiązuje ograniczenie do 70 km/h, a kierowcy na ogół poruszają się z prędkością o 10 km/h niższą. Przekonanie, że władza zawsze wie lepiej? Mentalność muła? Raczej wałacha.

W USA dopuszczalne prędkości na drogach też należą do najniższych na świecie, a kary za ich przekroczenie są drakońskie. Na tym jednak nie kończą się podobieństwa pomiędzy obydwoma krajami. Zarówno w USA, jak i w Szwecji prawie wszystkie zakupy odbywają się przy użyciu kart kredytowych, a na człowieka płacącego gotówką patrzy się, jak na złodzieja, który zapewne przed chwilą obrabował bank. W Szwecji zresztą mocno zaawansowany był pomysł kompletnego zniesienia obrotu gotówkowego i chyba tylko ze względu na kryzys ekonomiczny władza czasowo od niego odstąpiła. W USA i Szwecji państwo wpierdala się (przepraszam za wulgaryzm, ale uważam go za niezbędny) we wszystko i z buciorami włazi nawet w życie prywatne. Zakazana jest prostytucja (w Szwecji i wielu stanach USA), przy czym ścigana i karana jest nie prostytutka, tylko mężczyzna chcący skorzystać z jej usług. Państwo szwedzkie uzurpowało sobie nawet prawo do karania swoich obywateli za takie czyny popełnione w innych krajach (na przykład przez turystów, czy marynarzy), ale na szczęście spotkało się z odmowa współpracy ze strony pozostałych państw Europy.

Większość krajów Europy ciągle opiera się przyjęciu szwedzko-amerykańskiego modelu życia. To znaczy takiego, w którym państwo ogranicza i kontroluje obywatela, który z kolei powinien wykazywać sie do tegoż państwa ( a także banków) maksymalnym zaufaniem i posłuszeństwem. Jest w Europie kraj, w którym na pustej autostradzie można sobie jechać autem nawet 270 km/h bez narażania się na etykietę "pirata drogowego". W którym można pójść do burdelu bez obaw o jakiekolwiek sankcje karne, czy nawet ostracyzm otoczenia. W którym w stanie nietrzeźwym można sobie swobodnie pośpiewać lub pokrzyczeć na temat zalet ojczyzny i ukochanego klubu piłkarskiego. Na przykład tak: Deutsche Huren, deutsches Bier, Schalke Null Vier!