środa, 13 października 2010

Halloween

Media zapodały, że miłościwie nam urzędujący Prezydent RP Bronisław hrabia Komorowski raczył powołać 6 nowych doradców. Na czele tej listy wymieniono Tadeusza Mazowieckiego, zaznaczając, że będzie on Doradcą Strategicznym. Tak jakoś się składa, że wszystko, co strategiczne kojarzy mi się z wojskiem i z wojnami. Na przykład bombowiec strategiczny B52, lotniskowiec strategiczny klasy Nimitz, strategiczne głowice jądrowe itd. Posunięty w leciech Tadeusz Mazowiecki nie za bardzo pasował więc mi na strategicznego. Doszedłem jednak do wniosku, że moim myśleniem kierują przesądy. Wszak bywali wodzowie, co dopiero grubo po 80-ce odnosili swe największe zwycięstwa (np. marszałek Radetzky).

Doradca strategiczny to więcej niż taki np. doradca ds bezpieczeństwa narodowego (którą to rolę w USA pełnił swego czasu Zbigniew Brzeziński). O ile bezpieczeństwo narodowe brzmi defensywnie, o tyle "strategiczny" wręcz przeciwnie. To, że wojna nieunikniona dotarło do mnie, kiedy zobaczyłem nazwiska pozostałych powołanych doradców ( w odróżnieniu od strategicznego, nazwijmy ich taktycznymi). No bo przecież dwojga imion Epaminondas Jerzy Osiatyński, chcąc nie chcąc musi kojarzyć się nie tylko ze Świętym Jerzym, który zabił smoka, ale przede wszystkim z wielkim starożytnym wodzem. Albo np. Henryk Wujec, który walkę z komuną przypłacił utratą oka. Wiadomo z historii i literatury, że tacy jednoocy to z reguły najstraszniejsi wojownicy, jak np. Jurand ze Spychowa, Jan Żiżka, czy Horatio Nelson.

A więc wodzu prowadź! Lance do boju, szable w dłoń! Zaraz, zaraz... Ale dokąd? Na Moskwę, czy na Teheran? No, bo przecież na ryby już za zimno, na grzyby chyba też. Przyszło mi do głowy, że może na pół litra, ale szybko porzuciłem tę myśl. Gdyby o to chodziło, to z pewnością powołania otrzymaliby także Aleksander Kwaśniewski i biskup Sławoj Głódź. Dedukowałem dalej. Gdybyśmy mieli iść na Moskwę, to w zacnym gronie doradców nie powinno zabraknąć Józefa Kowalskiego, 111-letniego weterana, co to jeszcze razem z ksiedzem Ignacym Skorupką przepedzał w 1920 roku bolszewików spod Warszawy. Brak Kowalskiego, to jednoznaczny sygnał, że ruszamy na Iran. Drżyjcie ajatollahy! Już tam Wielki Lew Lechistanu pogoni wam kota, że hej.

Pełen patriotycznego uniesienia, wgryzłem się w dalszą część tekstu podanego przez przekaziory. I zaraz patriotyzm uszedł ze mnie, jak powietrze z przekłutego balona. No, bo prezydent Komorowski stwierdził, iż "głównym zadaniem doradców będzie budowanie ducha Kancelarii Prezydenta". A więc nie chodzi o przedmurze chrześcijaństwa, walkę z pohańcem i desant jednostki Grom na wybrzeżu Morza Kaspjskiego. Chodzi o głupi pogański obyczaj zwany Halloween.

Zastanowiło mnie jednakowoż, jak to możliwe, żeby pałac prezydencki nie posiadał ducha, skoro dopiero trzeba go budować. Przejrzałem na Wikipedii historię tej budowli i dowiedziałem się ciekawych rzeczy. W XVIII wieku pałac służył za teatr i wystawiono w nim pierwszą polską operę zatytułowaną "Nędza uszczęśliwiona". Pomyślałem sobie, że chyba najwyższy czas wznowić to wiekopomne dzieło. Ale generalnie szukałem wzmianek o duchach. Jednego znalazłem. W 1944 roku w pałacu odbył się "junkierski ślub" martwego (bo zastrzelonego przez AK) generała Franza Kutschery z jego żywą norweską narzeczoną. Brrr, aż ciary mnie przeszły na myśl o takiej nekrofilii.

Franz Kutschera, hitlerowski zbrodniarz jako duch pałacu prezydenckiego w Warszawie? Never! Jamais! Takiego wała! Nam potrzebny jest duch polski, patriotyczny i katolicki. Doskonale nadawałby sie do tej roli duch świetej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. No, ale skoro decyzją kardynała Dziwisza Zimny Lech ma straszyć na Wawelu, to pałac prezydencki potrzebuje innego ducha, którego zbudują Tadeusz Mazowiecki i spółka. Wezmą chłopaki dynię i coś tam wyskrobią. Na Halloween będzie, jak znalazł. A potem znajdzie im się inne zajęcie. W zimie mogą lepić bałwana, a na wiosnę strugać wariata. Taktycznie i strategicznie. Tylko czemu, kurwa, za moje pieniądze?