W dzisiejszych czasach dobrych filmów fabularnych jest, jak na lekarstwo. W telewizji na wszystkich kanałach króluje amerykańska sieczka dla kretynów, przy czym dominującym motywem jest nieśmiertelna postać dzielnego stróża porządku publicznego, co to "zabili go i uciekł". W rolach głównych najczęściej Chuck Norris, Clint Eastwood i Steven Segal. W ostatnich latach coraz częściej pojawia się na ekranach upolityczniona odmiana tego wątku. Zamiast policjanta walczącego z handlarzami narkotyków lub seksualnymi zwyrodnialcami jako główni bohaterowie występują agenci CIA, FBI i innych tajnych służb walczący z terrorystami zazwyczaj proweniencji muzułmańskiej, ale czasami także chińskiej, rosyjskiej lub serbskiej. Przyznam, że tego typu filmy oglądam z taką "przyjemnością", z jaką oglądałbym przygody nieustraszonych funkcjonariuszy Gestapo walczących w latach II Wojny Światowej z polskimi, francuskimi, czy też jugosłowiańskimi bandytami.
W styczniu 2010 zdarzyło mi się obejrzeć jednak 2 filmy godne uwagi i zapamiętania. Pierwszym z nich jest holenderskiej produkcji "Czarna księga" (Zwartboek) z 2007 roku w reżyserii Paula Verhoevena. Akcja filmu dzieje się w okupowanej przez hitlerowców Holandii, a jego motywem przewodnim losy młodej i atrakcyjnej holenderskiej Żydówki imieniem Rachel. Na tle jej losów możemy przyjrzeć się tragicznej sytuacji prześladowanych Żydów, a także działalności holenderskiego ruchu oporu. Film jest znakomity pod względem technicznym. Akcja toczy się wartko, co chwilę jej radykalne zwroty zaskakują widza, a pikanterii dodają śmiałe sceny erotyczne, gdyż główna bohaterka bez zahamowań obdarza swymi wdziękami zarówno partyzantów, jak i okupantów. Dodajmy niespodziewaną puentę pod koniec filmu i mamy gotowe małe arcydzieło sztuki filmowej.
Jest jednak w filmie coś, co wzbudza mój sprzeciw. To judeocentryzm, czyli pokazanie rzeczywistości z żydowskiego punktu widzenia. Jego przejawem jest lansowany przez reżysera pogląd, że podłożem holocaustu jest chęć zagarnięcia żydowskiego majątku. Oczywiście wszyscy Żydzi są bogaci, a Niemcy i holenderscy kolaboranci mordują ich po to, żeby zagarnąć ich skarby. Dodajmy do tego coś, co przypomina "mentalność Kalego". Holenderscy Żydzi domagają się pomocy od holenderskiego ruchu oporu, powołując się na wspólną przynależność państwową. Co do tego, zgoda. Ale kiedy pod koniec filmu Rachel odzyskuje zagrabione przez faszystów skarby pomordowanych Żydów, to bynajmniej nie oddaje ich organom władzy wyzwolonej Holandii, tylko wyjeżdża do Izraela i zakłada za nie kibuc. Przynależność państwowa idzie w kąt, a na plan pierwszy wysuwa się wspólne pochodzenie od praojca Abrahama.
Przeczytałem w Internecie, że "Czarna księga" początkowo została przyjęta w Holandii bardzo chłodno. Wcale mnie to nie dziwi. W filmie holenderski ruch oporu wprawdzie bohatersko walczy o wolność, ale jednocześnie jest do tego stopnia inwigilowany przez Niemców, że jego poczynania są zupełnie nieskuteczne. Po wyzwoleniu przez aliantów pijana holenderska hołota świętuje na ulicach, jednocześnie w nieludzki sposób rozprawiając się z prawdziwymi lub domniemanymi kolaborantami. Kiedy jednak film zdobył nagrody na wielu festiwalach, opinia publiczna stopniowo zmieniła zdanie. Dzisiaj "Czarna Księga" uchodzi za najwybitniejsze dzieło holenderskiej kinematografii.
Paul Verhoeven to reżyser utalentowany i wybitny. W jego dorobku są tak znane pozycje , jak "Robocop" lub "Nagi instynkt". W XXI wieku jednak nie wiodło mu się najlepiej. "Czarna księga" była wielkim sukcesem po wielu latach reżyserskiej posuchy. No cóż, każdy orze, jak może. Nie od dziś wiadomo, że w przemyśle filmowym lobby żydowskie, jest prawie tak silne, jak w światowych finansach.
Druga pozycja na którą zwróciłem uwagę, to dwuczęściowy kanadyjski "Szczyt". Film jest nudny, akcja nadmiernie zagmatwana, a reżyseria na kiepskim poziomie. Co w takim razie mnie w nim zafascynowało? Ano to, że po raz pierwszy w życiu obejrzałem film, w którym prezydent USA pokazany był jako cyniczny łajdak, a podległe mu tajne służby zgodnie z prawdą tj. jako płatni mordercy, nie cofający sie przed żadną zbrodnią. Że też coś takiego pokazali w TVP1?
W styczniu 2010 zdarzyło mi się obejrzeć jednak 2 filmy godne uwagi i zapamiętania. Pierwszym z nich jest holenderskiej produkcji "Czarna księga" (Zwartboek) z 2007 roku w reżyserii Paula Verhoevena. Akcja filmu dzieje się w okupowanej przez hitlerowców Holandii, a jego motywem przewodnim losy młodej i atrakcyjnej holenderskiej Żydówki imieniem Rachel. Na tle jej losów możemy przyjrzeć się tragicznej sytuacji prześladowanych Żydów, a także działalności holenderskiego ruchu oporu. Film jest znakomity pod względem technicznym. Akcja toczy się wartko, co chwilę jej radykalne zwroty zaskakują widza, a pikanterii dodają śmiałe sceny erotyczne, gdyż główna bohaterka bez zahamowań obdarza swymi wdziękami zarówno partyzantów, jak i okupantów. Dodajmy niespodziewaną puentę pod koniec filmu i mamy gotowe małe arcydzieło sztuki filmowej.
Jest jednak w filmie coś, co wzbudza mój sprzeciw. To judeocentryzm, czyli pokazanie rzeczywistości z żydowskiego punktu widzenia. Jego przejawem jest lansowany przez reżysera pogląd, że podłożem holocaustu jest chęć zagarnięcia żydowskiego majątku. Oczywiście wszyscy Żydzi są bogaci, a Niemcy i holenderscy kolaboranci mordują ich po to, żeby zagarnąć ich skarby. Dodajmy do tego coś, co przypomina "mentalność Kalego". Holenderscy Żydzi domagają się pomocy od holenderskiego ruchu oporu, powołując się na wspólną przynależność państwową. Co do tego, zgoda. Ale kiedy pod koniec filmu Rachel odzyskuje zagrabione przez faszystów skarby pomordowanych Żydów, to bynajmniej nie oddaje ich organom władzy wyzwolonej Holandii, tylko wyjeżdża do Izraela i zakłada za nie kibuc. Przynależność państwowa idzie w kąt, a na plan pierwszy wysuwa się wspólne pochodzenie od praojca Abrahama.
Przeczytałem w Internecie, że "Czarna księga" początkowo została przyjęta w Holandii bardzo chłodno. Wcale mnie to nie dziwi. W filmie holenderski ruch oporu wprawdzie bohatersko walczy o wolność, ale jednocześnie jest do tego stopnia inwigilowany przez Niemców, że jego poczynania są zupełnie nieskuteczne. Po wyzwoleniu przez aliantów pijana holenderska hołota świętuje na ulicach, jednocześnie w nieludzki sposób rozprawiając się z prawdziwymi lub domniemanymi kolaborantami. Kiedy jednak film zdobył nagrody na wielu festiwalach, opinia publiczna stopniowo zmieniła zdanie. Dzisiaj "Czarna Księga" uchodzi za najwybitniejsze dzieło holenderskiej kinematografii.
Paul Verhoeven to reżyser utalentowany i wybitny. W jego dorobku są tak znane pozycje , jak "Robocop" lub "Nagi instynkt". W XXI wieku jednak nie wiodło mu się najlepiej. "Czarna księga" była wielkim sukcesem po wielu latach reżyserskiej posuchy. No cóż, każdy orze, jak może. Nie od dziś wiadomo, że w przemyśle filmowym lobby żydowskie, jest prawie tak silne, jak w światowych finansach.
Druga pozycja na którą zwróciłem uwagę, to dwuczęściowy kanadyjski "Szczyt". Film jest nudny, akcja nadmiernie zagmatwana, a reżyseria na kiepskim poziomie. Co w takim razie mnie w nim zafascynowało? Ano to, że po raz pierwszy w życiu obejrzałem film, w którym prezydent USA pokazany był jako cyniczny łajdak, a podległe mu tajne służby zgodnie z prawdą tj. jako płatni mordercy, nie cofający sie przed żadną zbrodnią. Że też coś takiego pokazali w TVP1?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz